Reklama

MotoGóry: Irańska epopeja autobusowa

12/10/2013 00:00
Dokładnie miesiąc trwa wyprawa Ernesta Jóźwika z Zambrowa i jego kolegi Tomasza Sulicha w głąb Kaukazu. Dziś 4. część relacji – z „podboju” Iranu.

Miesiąc temu, 11 września Ernest Jóźwik z Zambrowa wraz ze swoim kolegą Tomaszem Sulichem wyruszyli z Polski na dwóch motocyklach, by zdobyć najwyższe szczyty Kaukazu. W ostatnim tygodniu września zamieściliśmy drugą i trzecią część opisu ich przygód: podróż przez Kapadocję i próbę zdobycia Suphan Dagi. Od tamtej pory minęło jednak ponad dwa tygodnie. Wczoraj przed południem Ernest i Tomek znaleźli łącze internetowe i wykorzystali je, aby podzielić się z czytelnikami Zambrow.org kolejnymi wrażeniami.

Dziś więc 4. część opowieści Tomasza Sulicha – z podróży po Iranie. W niedzielę zaś na Zambrowskim Portalu www.zambrow.org będzie można przeczytać piątą relację z wyprawy „MotoGóry” - opis wejścia na najwyższy szczyt w Iranie i jednocześnie najwyższy wulkan w Azji - Damawand (5761 m n.p.m.), a w poniedziałek szósta (prawdopodobnie ostatnia przed powrotem) relacja opisująca powrót do granicy irańskiej i przesiadkę z autokaru na motocykle.

Irańska epopeja autobusowa

Miały być góry i motocykle, niestety po Iranie podróżnikom nie było dane jeździć na tych drugich. Jak przyznają nasi przyjaciele - Iran był dla nich do ostatniej chwili wielką niewiadomą. Do końca nie wiedzieli, czy w ogóle do niego pojadą, czy zdobędą wizy. W Polsce na ich wyrobienie było już za późno, a paszporty Tomka i Ernesta były u Rosjan. Dopiero w Turcji otrzymali wizy wjazdowe do Iranu, lecz tam dowiedzieli się, że nie mogą wjechać motocyklami.

- „Musimy więc zostawić nasze motocykle na parkingu celnym. Oczywiście za ich postój będziemy musieli zapłacić.” - wspomina Tomasz - „W końcu, już jako backpackersi stajemy na irańskiej ziemi. Dosłownie w ułamku sekundy atakuje nas wataha wściekłych taksówkarzy. Mister! Mister! Taxi! Special price! Ten „special price”. W Iranie nigdy nie jest wystarczająco „special”. Turystę łupi się na maxa, szczególnie tego świeżego, który jeszcze nie poznał tutejszych realiów. I tak można za 30 dolarów pokonać powiedzmy 30-40 km. Przy czym litr benzyny (o gazie nie wspomnę, a bardzo dużo osobówek jeździ na gaz) kosztuje mniej niż litr wody, sporo mniej. Dopiero po czasie człowiek ogarnia temat pokrętnej logiki kierowców taksówek i wtedy za 30-40 dolarów jest w stanie wygarnąć taką taksówkę do dyspozycji na pół dnia.”

Polacy nie skorzystali jednak z tych ofert i ruszyli pieszo. Niezadowoleni taksówkarze gonili ich jeszcze godzinę, kiedy Tomek i Ernest raźnym krokiem szli przez miasto. W tym czasie powoli dotarło do nich, że nie mają co liczyć na podróżowanie „na stopa”. Samochody w Iranie zatrzymują się, ale nie ma mowy o podwózce za darmo. Za 5 dolarów podróżnikom udało się dotrzeć do Maku. Gdy dojechali, było ciemno i nie mieli żadnej koncepcji na nocleg. Idących ulicą Polaków co chwilę ktoś namawiał do jakiegoś hotelu, albo proponował przejazd taksówką.

- „W pewnym momencie staje obok nas mała ciężarówka i wybiega niski, kulejący jegomość, który nieco kulawym (jak mój) angielskim pyta skąd, dokąd i po co. Zaraz też tłumaczy, że w Iranie autostop nie funkcjonuje na tych samych zasadach co u nas, ale że on nas zabierze za darmo, bo i tak jedzie w trasę. Jedyny problem jest taki, że rusza dopiero rano o 4. Oczywiście przystajemy na jego propozycję i zaczynamy poszukiwania noclegu. Ten znajdujemy na 1. piętrze jakiejś budowy, gdzie tradycyjnie rozstawiamy namiot. Miejsce niecodzienne, ale noc mija nam spokojnie. Rano o 4 meldujemy się w umówionym miejscu i ruszamy z naszym pierwszym irańskim przyjacielem. Naszym pojazdem jest chińska ciężarówka marki Foton, będąca najpewniej kopią Isuzu. Zresztą Sabish (bo tak nazywa się jej właściciel) sam mówi, że Isuzu to jest świetny sprzęt, niestety drogi. A taki Foton też „nie w kaszę dmuchał”, bo ponoć 20 tys. dolarów, a jak widać jeździ sprawnie, bo na liczniku już pół miliona kilometrów przebiegu. Nasza podróż trwa przeokrutnie długo. Najpierw myśleliśmy jechać do Teheranu, jednak jak się okazało Sabish jedzie aż do Esfahanu, który bardzo nam poleca. To tylko nieco ponad 1100 km. Po 10 godzinach, podróż staje się prawdziwą katorgą i mamy jej już serdecznie dość. Nie poprawiają sytuacji jałowe irańskie krajobrazy, tak samo różnorodne, jak modele samochodów na drogach. Same Peugeoty 405 i Saby (irańskie wersje Kii), jeśli chodzi o osobówki oraz stare, archaiczne Mercedesy i amerykańskie Macki, jeśli chodzi o sprzęt ciężki. Prawdziwe muzeum.” - opisuje podróż Tomek.

Do Esfahanu globtroterzy dojechali po 20 godzinach jazdy, około północy. W tym czasie kierowca zrobił kilka postojów na tankowanie i jeden na obiad. W Esfahanie Tomek i Ernest przespali się kilka godzin na pace ciężarówki, po czym pożegnali z kierowcą i zaczęli szukać miejsca na odpoczynek w dużym irańskim mieście. Po kilku kilometrach marszu dotarli do parku, gdzie zasnęli na ławce. Kiedy się obudzili, była pora popularnego w Iranie joggingu.

Polacy znaleźli hotel i postanowili zwiedzić miasto bez plecaków. Za cel obrali sobie Plac Homeiniego. Tak duży, że prawdopodobnie większy od niego jest tylko Tiananmen. Jednak na Tomku i Erneście nie zrobił on wielkiego wrażenia. W środku sporo zieleni i piknikujących Irańczyków. Wielkiego wrażenia nie zrobiły też na naszych rodakach meczety.

- „W końcu zagaja nas jeden gość i zaczyna nawijać po angielsku. Deklaruje, że chętnie nas oprowadzi po Esfahanie. Idziemy więc nad rzekę obejrzeć słynne mosty. Rzeki co prawda nie ma, jest tylko puste, niezbyt głębokie koryto (tak na 1-1,5m) ale mosty faktycznie są. Do tego długie i całkiem efektowne. Nasz przewodnik mówi, że to perły irańskiej architektury. Powoli zaczyna się ściemniać i mosty pokazują nam swoje nocne pięknie podświetlone oblicze. Nasz przyjaciel zaciąga nas jeszcze na czaj do jednej z wielu pijalni i w końcu się rozstajemy. Wychodzi nam na to, że przechodziliśmy dzisiaj prawie 50 km. Wykończeni wracamy do hotelu.” - pisze Tomek.

Następnego dnia rano podróżnicy wybrali się na autobus do Shiraz. Jak napisali nam, cena za przejazd była śmiesznie niska, a warunki bardzo dobre, bo autobus „nie był obiektem muzealnym”. Autobusy stanowią w Iranie najwygodniejszy i względnie najtańszy sposób podróżowania. Najczęściej są to nowoczesne modele z klimatyzacją, a w wersji VIP z mnóstwem miejsca, posiłkiem i telewizją.

- „Pół dnia drogi i jesteśmy w Shiraz. Próbujemy dogadać się z taksówkarzami, gdyż chcemy dotrzeć do Persepolis, obejrzeć starożytne ruiny dawnej stolicy Persji. Niestety ci uparcie podają nam abstrakcyjne kwoty i w końcu ruszamy na własnych kończynach. I tu przelała się czara goryczy. (…) Trzeciego dnia miałem już serdecznie dosyć Iranu. W zasadzie chciałem go jak najszybciej opuścić. Ernest też miał minę nietęgą, ale jeszcze w nim tliła się nadzieja, że coś w tym olbrzymim państwie dla siebie znajdziemy. Po wyjściu z miasta siadamy obok drogi i nawet nie zamieniamy ze sobą słowa. Ja siedzę kompletnie zrezygnowany i patrzę się w niebo, Ernest oparty o barierkę czeka na cud. I długo czekać nie musi. Zatrzymuje się samochód z trójką młodych ludzi. Widzę, że coś tam z Ernestem rozmawiają i po chwili ten woła, że jedziemy. Wskakujemy do auta. W środku dwie dziewczyny Sarah i Lale oraz Riza – kierowca. Dziewczyny dobrze mówią po angielsku, więc w końcu możemy z kimś w Iranie porozmawiać. Pytają jak długo byliśmy w Shiraz. Kiedy mówimy, że godzinę i widzieliśmy tylko dworzec autobusowy proponują, że mogą nas jutro oprowadzić po mieście. I choć mamy już kupiony na następny dzień bilet do Yazd, podejmujemy to wyzwanie, aby dać Iranowi kolejną szansę. Kiedy dojeżdżamy do Persepolis okazuje się, że już zamykają. Nasi przyjaciele załatwiają nam na miejscu nocleg i obiecują, że następnego ranka po nas przyjadą, tak abyśmy jeszcze przed tym mieli czas zwiedzić ruiny. Niestety zgodnie z sugestią dziewczyn – nie możemy zamieścić ich zdjęć.”

Tak więc następnego dnia rano Tomasz i Ernest ruszyli na zwiedzanie pozostałości starożytnego miasta. I znowu przeżyli zawód. Ruiny okazały się bardzo mocno przetrzebione, do tego klimat miejsca skutecznie psują szklane szyby, kable, latarnie, budki strażników i elementy współczesnej zabudowy.

- „A oczywiście za zwiedzanie płacimy cenę dla obcokrajowców, czyli dostajemy sześć biletów, a nie jeden. Jak się z czasem okazuje - wszędzie płacimy sześć razy więcej niż Irańczyk. Niby to nadal nie jest jakoś strasznie dużo, ale w Iranie płacić trzeba za wszystko: park, ogród, łaźnie, zamek, punkt widokowy. I jakby człowiek chciał to wszystko zobaczyć, wyjechałby goły. A niby kraj tani.” - mówi Tomek.

Riza oraz Sarah i jej mama zabrały Tomka i Ernesta do Shiraz. Obwiozły po najciekawszych miejscach miasta. Odwiedzili więc piękne ogrody, mauzoleum Hafeza, urokliwy bazar, dawne więzienie, łaźnie. Nie wszędzie Polacy zdecydowali się wejść, z powodów wspomnianych wyżej cen dla obcokrajowców, szczególnie, że za większość rzeczy chciała płacić Riza, tak jak za pyszny obiad w świetnej knajpie z regionalnym jedzeniem.

- „To właśnie dzięki nim odmieniło się nieco nasze nastawienie do Iranu. Nie zabytki, nie widoki, ale ludzie tacy, którzy bezinteresownie chcą ci poświęcić swój czas, pokazać swoje miasto, opowiedzieć o nim, którzy cieszą się Twoim towarzystwem i chcą dać ci coś od siebie.” - podsumowuje Tomek.

Kolejny odcinek – do Teheranu, podróżnicy pokonali „vipowskim” autokarem. Na miejscu trafili na taksówkarza, który choć nie wiedział gdzie to jest, zobowiązał się dowieźć Tomka i Ernesta pod Damawand.

Obszerny opis podróży Tomka i Ernesta na Damawand - najwyższy szczyt w Iranie – zamieścimy w niedzielę w odrębnym artykule. W poniedziałek zaś – opis powrotu Polaków do granicy i perypetie z odzyskaniem motocykli.



Polecamy:
:: MotoGóry: Ernest i Tomasz w Kapadocji i na Suphan Dagi
:: MotoGóry: Ernest i Tomasz dotarli do Turcji
:: Wyruszyli w głąb Kaukazu
:: Wyprawa w głąb Kaukazu przełożona - wywiad z Ernestem Jóźwikiem
:: Ernest i Tomasz w Dolomitach - przygotowania do „MotoGóry” [foto]
:: To będzie przygoda! MotoGóry – Kaukaz 2013
:: Motocykl Ernesta Jóźwika na Ogólnopolskiej Wystawie w Warszawie
:: Rozmowa z Ernestem Jóźwikiem po wyprawie motocyklowej do Afryki
:: Wyprawa Wagadugu 2012 zakończona
:: Wagadugu 2012: Ernest wraca do kraju
:: Wagadugu 2012: Yves – prawdziwy przyjaciel z Burkina Faso
:: Wagadugu 2012: Ernest na komisariacie
:: Wagadugu 2012: Ernest w Burkina Faso
:: Wagadugu 2012: Ernest zostaje w Afryce sam. Marek już wraca do Polski
:: Wagadugu 2012: Do celu niedaleko
:: Wagadugu 2012: Ernest i Marek w Mauretanii
:: Wagadugu 2012: pozdrowienia z Sahary Zachodniej
:: Wagadugu 2012: Przed nimi „już tylko” Afryka
:: Wagadugu 2012. Pozdrowienia z Francji. Plan zagrożony...
:: Motocyklem do Afryki
:: Wyprawa Wagadugu_2012, czyli co w trawie piszczy
:: Pływalnia „Delfin” ma już 10 lat. Skorzystaj w weekend z tańszego pobytu i darmowych porad instruktorów [audio]
:: Wspinaczka ma szansę zaistnieć w Zambrowie
:: W Zambrowie prowadzone będą kursy wspinaczkowe dla mieszkańców i nauczycieli
:: Ruszyła „sprzedaż” pocztówek z Wagadugu 2012
:: Studniówka Wagadugu 2012
:: Samochód Google Street View w Zambrowie
:: Rowerzyści wrócili z pielgrzymki do Przemyśla [foto]
:: Z Zambrowa do Afryki na motocyklach, czyli 200% przygody

Aplikacja zambrow.org

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo Zambrow.org




Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do