Reklama

Teatr Form Różnych istnieje już 15 lat. Zobacz, jak wyglądały początki grupy

22/10/2014 00:00
Setki przedstawień w kilkudziesięciu miastach w Polsce i zagranicą oraz wiele różnych form scenicznych. To dorobek artystyczny Teatru Form Różnych, który w tym roku obchodzi jubileusz 15-lecia istnienia. O tym, jak powstała grupa oraz o ciekawostkach z historii jej działalności opowiedział nam założyciel Teatru Form Różnych Janusz Kulesza. Zachęcamy do lektury!




Teatr Form Różnych, tak było wczoraj

Część I

Była sylwestrowa noc roku 1998. Pracowałem wtedy na nocnej zmianie, jako dozorca w filii OSM Zambrów w Mężeninie. Był lekki mrozek, wokoło biało. Cały świat szykował się do witania nowego roku, a ja biedny musiałem pilnować kawałka spółdzielczej ziemi. Zupełnie sam, jak palec. Stworzyłem sobie w myślach kompana, Żyda Mośka i chodząc nuciłem arię Żyda z musicalu „Skrzypek na dachu”. Napisałem własne słowa. Dokładnie o północy zaczął padać drobny śnieg. Wdrapałem się na rusztowanie, które stało przy budynku. Życzyłem sobie sam: sławy, pieniędzy i miłości. Po czym na cały głos odśpiewałem napisaną przez siebie arię Żyda. Potem przyszła szybka refleksja, czy ktoś mnie przypadkiem nie wziął za pijaka, bo czas ku temu był odpowiedni.

Wymarzył mi się zespół kolędniczy na wzór, jaki widziałem w Bogutach Piankach, w Gminnym Ośrodku Kultury i Sportu, kiedy to w święto Trzech Króli zjeżdżają się zespoły kolędnicze z całego regionu. I tu narodziło się marzenie, wtedy nierealne, aby tam wystąpić. Dyrektor Roman Świerżewski był i jest moim przyjacielem. To jemu zawdzięczam częste wizyty w Bogutach Piankach. Kiedy koledzy i koleżanki przyszli rano do pracy powiedziałem Kazikowi Rostkowskiemu i Wandzie Koźluk: „Za rok będę miał taką watahę, jakiej świat nie widział”, po czym odśpiewałem im arię Żyda. Nie zrozumieli, co do nich mówię, ale piosenka się podobała. Marek Siedlecki, który wszedł na tę chwilę, zapytał mnie: „A Ty Jaśko sobie nie golnąłeś w tego Sylwestra”. Machnąłem ręką i wyszedłem. Tego samego dnia, podczas wizyty domowej u Krystyny Zalewskiej, między pierwszym a drugim talerzem flaków wołowych, napisałem drugą arię. Swoim pomysłem podzieliłem się z panią Elą Bagińską, która prowadziła ludowy zespół Laskowianki i managerem MOK-u Jackiem Markowskim. Nasze nocne rozmowy przekuwałem w czyn. Jemu też powierzyłem rolę księdza. Nadawał się do tego idealnie. Zacząłem pisać teksty. Aby się nie pogubić, pisałem je na rolce papieru toaletowego.

Kiedy miałem już prawie wszystko, zacząłem werbować do swojego projektu ludzi. Byli to moi znajomi, ci których spotykałem codziennie oraz pracowników z Domu Kultury. Pierwszymi aktorami byli: Waldemar Dowlaszewicz, którego zaczepiłem nocą w parku miejskim. Dla przypadkowych przechodniów wyglądaliśmy jak dwaj durnie. Jeden stał na ławce i śpiewał, drugi przytupywał mu nogami. Potem była zmiana. W ciągu godziny przerobiłem jego w „Upadłą Kobietę”, którą zagrał pierwszorzędnie. Po nim była pani Ela Bagińska, która zadbała o stronę muzyczną, Małgorzata Litwa, Wojtek Pogorzelski, Bogdan Pac, Kazik Janowski, Ewa Merchelska, Janusz Nowacki, Józek Kowalczyk. Beatę Sawicką zaczepiłem w autobusie o piątej nad ranem! Jechała do pracy podobnie jak ja, nasza znajomość zaczęła się od słów „ale dziś brudno na tym dworcu”. Pomyślałem wtedy - „idealny anioł”, zaproponowałem jej spotkanie w Domu Kultury. Myślała, że ją podrywam, ale przyszła i zagrała rolę Anioła. Ona też wciągnęła do teatru swojego syna Mateusza. Fakt ten odnotował Kurier Poranny w jednym ze swoich artykułów pt. „Anioła zaczepił w autobusie”. Ta mała filigranowa blondynka zaintrygowała mnie siłą swojego charakteru. Pracowała, studiowała i wychowywała samotnie swojego syna, a do tego jeszcze grała w moim teatrze. Zaprzyjaźniliśmy się. Pana Zbyszka Dowlaszewicza wziąłem z widowni, był nam potrzebny do obsady obstawy Heroda. Przyszedł jako widz, wyszedł jako członek grupy teatralnej. W następnej kolejności dostał rolę Cygana. Jacka Werpachowskiego, który był kierownikiem w OSM, zwerbowałem w drodze powrotnej z Mężenina do Zambrowa. Zanim przyjechaliśmy do Zambrowa był mój. Na studiach brał udział w przedsięwzięciach teatralnych, więc nie było żadnych problemów z adaptacją. Przystojny o dobrej oprawie głosu, to były jego atuty. I brak tremy, co najważniejsze. Taki James Bond z zambrowskiej mleczarni, idealny kandydat na prezentera i celebrytę. Najdłużej szukałem „Bezdomnego”. W końcu go znalazłem. Zagrał go rzecznik AWS Maciej Jurgielewicz. Ci, których ja werbowałem, wciągali następnych. Tak było w przypadku pani Teresy Bart, Małgorzaty Trocha, Zdzisława Terebka, Krzysztofa Rutkowskiego, Katarzyny Wiśniewskiej, Elżbiety Konopka, Andrzeja Krajewskiego, Justyny Marcak, Janiny Godlewskiej, Mirosława Kowalczyka, Barbary Sienkiewicz, Krzysztofa Trocha, Jadwigi Makowskiej, małżeństwa Brylów, Żulińskich i Wiśniewskich. Wokół mnie pojawiała się czasem jakaś niespodziewana indywidualność. Nazywałem ich „spadochroniarzami”, bowiem spadali nam z nieba. Byli z nami raz krócej, raz dłużej, po czym odchodzili. Dzięki nim łataliśmy braki kadrowe. Byli wśród nich nauczyciele: Irena Kotwicka i Wojciech Rusiecki. Ten ostatni podszedł do mnie podczas otwarcia wystawy „Sztuka sakralna”, poklepał przyjacielsko po ramieniu, po czym rzekł: „Jesteś wielki!”. Pomyślałem sobie wtedy: „Człowiek nie powinien robić dla wielkości, ale na chwałę swojego Boga”. Pewnego dnia, podczas próby w MOK, zobaczyłem kobietę w czerni. Pomyślałem, kolejny „spadochroniarz” albo przyszła opłacić za salę, na której było poczesne. Bowiem MOK wynajmował salę. Okazało się, że to była pani Małgorzata Trocha, którą zwerbowała pani Ela Bagińska. Dostała napisaną przeze mnie rolę wdowy z czwórką dzieci, która zaczynała się od słów: „Jestem wdową z czwórką dzieci”. Tych dzieci nigdy nam nie pokazała.

To, co potem nastąpiło, było spełnieniem przepowiedni pewnej starszej kobiety, która dotyczyła mojej osoby. Miało to miejsce w jednej ze starych kamienic w Bydgoszczy przy ulicy Długiej. To, co było wtedy śmieszne i nierealne, zaczęło nabierać sensu: „Jesteś kamieniem, będziesz drzewem. Taki jak ty rodzi się jeden na tysiąc. Będziesz zrywał gwiazdy z nieba i rozdawał swoim przyjaciołom. Obok twoich śladów nie ma żadnych innych”. Na odchodne rzekłem jej: „Jak będę sławny, to pewno będę i bogaty”, na to padła odpowiedź z jej ust: „Synu sława nie oznacza pieniędzy, pamiętaj o tym”.

Projekt wydawał się nierealny, ale dzięki Bożej Opatrzności wszystko szło do przodu i stało się. Ja, który pokochałem od małego dziecka kino i teatr. Ja, który wychowałem się na filmach byłego kina ,,Kosmos’’, miałem własny teatr, i to nie byle jaki. Stado lwów zdolnych do wielkich rzeczy. Od tego momentu zaczęła się ostra jazda bez trzymanki pod prąd. Był listopad za miesiąc grudzień i planowana premiera. Premiera pierwszego przedstawienia, jakim była „Szopka Zambrowska” - odbyła się w grudniu 1999 roku w Miejskim Ośrodku Kultury przy ulicy Grunwaldzkiej. Pod szyldem Amatorskiego Zespołu Eksperymentalnych Form Teatralnych. Taką bowiem nazwę obrała początkowo moja formacja. Pan burmistrz Kazimierz Dąbrowski powiedział wtedy następujące słowa: „Zrobić coś z młodzieżą jest łatwo, z dorosłymi trudniej. Muszę pogratulować”. Pierwszym reżyserem grupy był pracownik MOK-u Małgorzata Litwa, jednak to budziło wiele kontrowersji. W późniejszym okresie o mały włos grupa teatralna nie zerwała współpracy z MOK-iem. Spotykaliśmy się wszyscy u pewnego pana w kamienicy, która była pustostanem, aby debatować nad zaistniałą sytuacją. Dopiero, kiedy reżyserem została pani Ela Bagińska, wszystko wróciło do normy. Pod jej kierownictwem dokonał się rozkwit grupy teatralnej. Teatr zdobywał nagrody. Jedną z nich była nagroda burmistrza miasta Zambrów – Złoty Żubr. „Szopka Zambrowska” cieszyła się wielkim powodzeniem zarówno w Zambrowie, jak i poza jego granicami. Niezapomniany duet aktorski stworzyli Waldemar Dowlaszewicz i Kazimierz Janowski. Bogdan Pac ze swoim głosem dodał kolorytu. Kiedy wszyscy zobaczyli Jacka Markowskiego w sutannie, bili brawo. Komicznie rolę złodzieja zagrała pani Teresa Bart. Podczas jednego występu podeszła do stolika, gdzie siedział znany zambrowski biznesmen pan Kaczyński i powiedziała jemu głośno: „Jutro ciebie okradnę”. Kiedy Ewa Merchelska, grająca śmierć, wypowiedziała pamiętne słowa: „Nie masz członka by nie sztywniał na mej chłodnej ręki dotyk”, mężczyźni patrzyli na siebie znacząco. Nie sposób wymienić wszystkich, którzy dali swój wkład. Sukces każdego był sukcesem grupy teatralnej. I pomyśleć, że o mały włos wszystko by się rozpadło przez pewną panią, która była w tym czasie moją narzeczoną. Postawiła mi ultimatum: albo ja, albo teatr. Z jednej strony było uczucie, którego nie byłem pewien i miałem szereg wątpliwości, a z drugiej grono moich przyjaciół i plany, pomysły. Powiedziałem krótko: „teatr!”. I miałem rację i swoistego nosa. Uczucie to okazało się fikcją. Pani wyszła za mąż za innego, nie poznaje mnie na ulicy, a teatr istnieje do dzisiaj i ma się dobrze.

Grupa teatralna funkcjonowała pod nazwą Amatorski Zespół Eksperymentalnych Form Teatralnych. Nazwa Teatr Form Różnych narodziła się w pokoju byłego managera MOK Jacka Markowskiego. To on jest ojcem chrzestnym. Po pewnym czasie w sali widowiskowej MOK-u odbyło się głosowanie mające na celu nadanie teatrowi nazwy. Było kilka propozycji: Wam Gram, Finezja. W grupie powstał rozdźwięk. Ostatecznie przyjęto nazwę Teatr Form Różnych. Pod tym szyldem występuje do dzisiaj. Zacząłem pisać kolejne spektakle: „Dziadowskie zaloty”, „Wesoła dzielnica”, „Piekło”, „U nas w Kaczych Mordach”, „Zambrowski wodewil”. Były kolejne premiery i kolejne sukcesy. Zawsze przy pełnej sali. Po jednej z premier pani Teresa Szumowska powiedziała „Teatr Form Różnych idzie jak burza, nic go nie zatrzyma”. Nie sposób wymienić miejscowości gdzie było nam dane występować. Wyszłaby z tego jedna wielka statystyka. „Teatr Form Różnych” przyciągał ludzi, gdziekolwiek był. Media się w nas zakochały od pierwszego spojrzenia, szczególnie redaktor Gazety Współczesnej Ewa Sznejder, która była przy jego narodzinach. Ona sprawiła, że 12 grudnia 1999 r. trafiliśmy na czołówkę Gazety Współczesnej. Artykuł mówił o tym, że rzecznik AWS Maciej Jurgielewicz nocuje w kartonie, i że w Zambrowie działa na wariackich papierach samozwańcza grupa teatralna. Ewa Sznejder mówiła nam „jesteście coraz lepsi, gracie jak profesjonaliści”, co dodawało nam skrzydeł i pozwalało czuć się pewniej na scenie. Ten profesjonalizm wyczuwało się, kiedy Justyna Marcak i Andrzej Krajewski wykonywali piosenkę „Zakochane serce”. Połączyła ich nie tylko scena, ale i życie prywatne. Rozdzieliła zaś śmierć. Ona sprawiła swym artykułem, że zainteresowały się nami Kontakty i Kurier Poranny. Znany fotografik łomżyński Gabor Lorinczy zrobił nam najpiękniejsze zdjęcia z okresu dzieciństwa Teatru Form Różnych. Wkrótce trafiliśmy do „Kulis”. Cała Polska dowiedziała się w artykule pt. „Bezrobotny w koronie” o tym, że Herod Mirosław Kowalczyk nie ma pracy. To był swoisty doping do dalszej działalności. Stworzyłem grupę teatralną o jakiej marzyłem. Teksty pisałem na kolanie, dla każdego członka teatru indywidualnie. Podpatrywałem ich grę na scenie, znałem możliwości każdego z osobna i wiedziałem, kto co potrafi. Pan Ryszard Jakubisiak, z-ca dyrektora Teatru Powszechnego w Warszawie, powiedział w jednym z wywiadów następujące słowa: „Mój entuzjazm wzbudził występujący poza konkursem Teatr Form Różnych z Zambrowa. Jest to teatr wielopokoleniowy. Ludzie w nim uczestniczący to swoisty klan, idealna wręcz forma organizowania się lokalnej społeczności. Jestem pod ogromnym wrażeniem tego teatru”.

Wystąpiliśmy wszyscy w Miejskim Ośrodku Kultury i Sportu w Bogutach Piankach tak jak sobie wymarzyłem. Sala nabita po brzegi, wszyscy - dzieci i dorośli cisnęli się jak najbliżej sceny. Nie mogę zapomnieć momentu, kiedy Bogdan Pac, grający rolę chłopa, chlasnął kosą ustawioną na sztorc. Myślałem, że dzieciom głowy poucina. Tej nocy w Bogutach Piankach dokonał się cud, wszyscy z nami aktorami szli do Betlejem. Nieważne było, czy ktoś był z Zambrowa, czy z Bogut Pianek, każdy był członkiem Teatru Form Różnych. Na widowni był zambrowski chór „Fermata”, któremu przewodniczył mój przyjaciel, organista pan Janusz Puchalski. Oni też tego magicznego wieczoru poszli z nami do Betlejem. Brawa były niesamowite, a po nich gratulacje dyrektora tego przybytku kultury Romana Świerżewskiego. Jedynym człowiekiem, który chciał się zapaść pod ziemię był nasz ksiądz Jacek Markowski. Staropolskim zwyczajem chciano go całować po rękach, przed czym się wzbraniał. Brano go za prawdziwego księdza. Potem był konkurs Zespołów Kolędniczych w Szepietowie i pierwsza nagroda. Etnograf z Białegostoku pan Zygmunt Ciesielski aż zaniemówił, kiedy zobaczył wielopokoleniowy teatr na scenie. Począwszy od małoletniego Mateusza Sawickiego, a skończywszy na seniorce pani Teresie Bart, którą nazwałem pieszczotliwie babcią. Jego ocena była następująca: „trzymajcie się tej formy teatralnej, jest niepowtarzalna”. Coś podobnego widziałem kiedyś ma Litwie, „ale wy przebiliście to sto razy”. Teatr Form Różnych potrafił też promować moje kolejne tomiki wierszy, jakie wydawałem, np. „Amor i satyra” i „Rozmaitości” jak też zrobić dwie wystawy, jakich mógł nam pozazdrościć Białystok: „Męka Pańska w Sztuce” i „Sztuka Sakralna”, które miały miejsce w dolnym kościele pw. Ducha Świętego w Zambrowie. Był to swoisty Mount Everest naszych możliwości. Ani przedtem, ani później nikt nie dokonał czegoś podobnego w Zambrowie. Kiedy proboszcz Heliodor Sawicki zobaczył ogrom prac artystów, powiedział do mnie: „jak tak dalej pójdzie to będę musiał wam oddać nie tylko dolny, ale i górny kościół”. Podczas otwarcia wystawy przedstawił mnie honorowemu gościowi biskupowi łomżyńskiemu Stanisławowi Stefankowi, jako pomysłodawcę i inicjatora tej wystawy. Powiedziałem wtedy że: „Jestem małą nieznaczącą śrubką w tym mechanizmie”. Na to usłyszałem odpowiedź: „Te małe śrubki są czasami najważniejsze”. Skupiliśmy w jednym miejscu artystów z północno-wschodniego regionu Polski. Mieliśmy w jednym miejscu biskupa łomżyńskiego Stanisława Stefanka, naszych księży proboszczów, władze samorządowe, biznesmenów, artystów i media, a do tego publiczność o jakiej można tylko pomarzyć. Kiedy to zobaczył profesor Ireneusz Chyliński, wypowiedział jedno zdanie: „Ale kobyła”. To był komplement niesamowity z ust doświadczonego pedagoga i znanego w środowisku twórczym artysty. Drugi komplement dostałem od pana burmistrza Kazimierza Dąbrowskiego: „Widzę pana drugi raz w akcji. Jestem pełen podziwu.” Odpowiedziałem: „To nie ja, to teatr”. „Jesteście nie do pokonania” powiedział mi pewien znajomy, to cud, że udało się zrobić aktorów z ludzi, którzy na co dzień wykonywali różne zawody. A był to cały wachlarz: sekretarz gminy Zambrów, ekspedientka, urzędnik, nauczyciel, bezrobotny, robotnik, emeryci i uczeń.

Byliśmy jedną wielką rodziną teatralną, która się nawzajem wspierała. Mieliśmy swoją wtyczkę w Urzędzie Gminy, jaką był Bogdan Pac, swojego księdza Jacka Markowskiego, który nas po cichu rozgrzeszał, tajnego agenta Zdzisława Terepka i pielęgniarkę Janinę Godlewską, która potrafiła zmierzyć ciśnienie. Jedyny członek teatru, który był ciągle sfrustrowany to robotnik Józek Kowalczyk. On to powtarzał bez końca: „robotnik jam dziś wielce sfrustrowany, mówiono nam w jedności siła buduj z nami’’.

Życie teatru to radości i smutki. Odeszli przedwcześnie do Pana: Krzysiek Trocha, Krzysiek Rutkowski, Jaśka Godlewska, Andrzej Krajewski. Do tych radośniejszych chwil można zaliczyć zawarcie związku małżeńskiego przez Jacka Markowskiego. Było wiele sytuacji, które budziły ogromny śmiech, np. kiedy to naszego „księdza” Jacka Markowskiego brano za prawdziwego kapłana. Dał się nabrać nawet proboszcz Marian Olszewski przed Wigilią dla emerytów i rencistów w MOK-u. Kiedy zobaczył swojego „kolegę” podczas sztuki śpiewającego „ludzie dajcie mi na tacę, ja wam wszystko wytłumaczę” podgiął połę sutanny i położył na tacę dziesięć złotych, wielce rozbawiony tym faktem. W Bogutach Piankach wszyscy mówili mu „Niech będzie pochwalony…”. Kolegę Waldemara Dowlaszewicza, który grał upadłą kobietę, wzięto za niewiastę. Pewien pan po występie na bankiecie zaczął go podrywać. Mirka Kowalczyka policjanci wzięli za oficera Wojska Polskiego, miał na sobie bowiem mundur majora. Mnie policja wzięła za pijanego rowerzystę. Jechałem na próbę teatru do MOK-u ubrany jak Żyd na poniemieckim rowerze mojego ojca, przy tym śpiewając sobie arię Żyda na cały głos. Takiego mnie zatrzymali do kontroli. Kiedy się zorientowali, że maja przed sobą trzeźwego faceta, puścili mówiąc „Niech pan ten sznurek weźmie co się ciągnie za pana rowerem”, spojrzałem, faktycznie nic dziwnego. Bogdana Paca który grał rolę pijaka w „Dziadowskich zalotach”, miejscowy menel wziął za swojego kolegę. Kiedy ten wyszedł na scenę ze śpiewem „do sklepu na dole przywieźli jabole”, zaczął krzyczeć „daj wychlać, przecież obiecałeś”. Widownia wzięła to za kolejną scenę tego przedstawienia.

Obserwowałem tych swoich przyjaciół i niektórzy mieli wrodzony talent aktorski, wart podziwu. Podobała mi się gra Waldemara Dowlaszewicza i pani Teresy Bart. Nic dziwnego, że dostała nagrodę Burmistrza - Złotego Żubra. Powiedziała swojego czasu: „dziękuję wam za to, że daliście mi drugie życie”. Urodziła się drugi raz, gdy została członkiem teatru. Wciągnęliśmy do teatru Andrzeja Knapkiewicza, który się zajął stroną muzyczną, dzięki czemu pani Ela Bagińska mogła grać role i jednocześnie prowadzić teatr. Z czasem przy teatrze narodziła się kapela, którą prowadziła pani Ela. W jej skład wchodzili: Elżbieta Bagińska, Waldemar Dowlaszewicz, Krzysztof Trocha i Andrzej Krajewski. Swojego czasu redaktor Gazety Współczesnej Elżbieta Sapińska zrobiła ze mną wywiad. Nie mogła zrozumieć, skąd we mnie tyle energii do pracy twórczej. Parałem się bowiem fotografią, rzeźbą ludową, poezją, karykaturą, pisałem przedstawienia, organizowałem wystawy. Powiedziałem jej wtedy: „Sztuka jest jak heroina. Wciąga i uzależnia”. Chyba przedawkowałem, bo przyszedł kryzys. Potrzebowałem wyciszenia, a tu wszystko się musiało kręcić.

To, co dalej nastąpiło, można określić w następujący sposób: Teatr Form Różnych na tyle się usamodzielnił, że ja już nie byłem do niczego potrzebny. Odszedłem z teatru. Po pewnym czasie odeszła pani Ela Bagińska. Ja zająłem się wydawaniem kolejnych tomików wierszy. Pani Ela założyła Zambrowską Kapelę Eli. Spotykamy się do dzisiaj. Często do siebie dzwonimy. Mamy wspólne tematy do rozmowy. Jeżeli ktoś mi powie: „nie jesteś ojcem Teatru Form Różnych” (a są i takie głosy), oświadczam - mogę się poddać badaniom DNA.

Podobnie jak wtedy, sypiam ze swoją żoną – sztuką. Wkrótce powije mi kolejną, bo 25. publikację pisaną wierszem pt. „Tańcz w deszczu”. Co do mojego dziecka - Teatru Form Różnych, w tym roku obchodzi 15-lecie istnienia. Jest nastolatkiem. Jest to wiek trudny, trzeba to zrozumieć. Jako ojciec cieszę się z tego i życzę osiemnastki. Budzę się czasami w nocy o pierwszej, drugiej nad ranem i piszę, bywa do czwartej, piątej. Po czym wszystko wyrzucam do kosza. Słyszę muzykę, która za mną chodzi. Słowa same wpadają do głowy. To mi pozostało do dzisiaj. Bywają takie chwile, kiedy jestem na nocnej zmianie. O północy śpiewam swoją arię Żyda z „Szopki Zambrowskiej”. Wtedy wszystko wraca, tamta pamiętna sylwestrowa noc roku 1998. Boże, jak wtedy chce się żyć! Czasem mam pokusę, aby znów zagrać na scenie, poczuć tę adrenalinę w żyłach. Może wystąpię z zespołem Laskowianki, który prowadzi pani Elżbieta Bagińska. Chciałbym się sprzęgnąć w duecie z kimś o dobrym głosie. Może do tego dojdzie, kto wie. Ojcowie już tak mają, że pamiętają dzieciństwo swoich pociech. Mam nadzieję, że ci co pamiętają Teatr Form Różnych z okresu jego dzieciństwa, mają wiele miłych wspomnień. Czego życzyć swojemu dziecku? Wielu lat życia i udanych przedsięwzięć artystycznych. I jeszcze jedno. Co by było, gdyby było. Świat by ujrzały moje kolejne przedstawienia: „U nas w Kaczych Mordach część II”, „Granica”, „Smerfuj razem z nami”. Co dwa lata kolejna wystawa sakralna w dolnym kościele pw. Ducha Świętego. Za kilka dni dokonałaby się kolejna promocja mojej 25. publikacji. Coroczne misterium Męki Pańskiej, jakie napisałem dla Teatru Form Różnych, weszłoby do kalendarza inscenizacji. Rozwinąłbym kabaret. Kiedy zakładałem swój teatr powiedziałem znamienne słowa: „Dajcie mi wiatr, a wy jesteście moim wiatrem, a ja was poniosę na swoich żaglach tam, gdzie nie byliście” i słowa dotrzymałem. Boża w tym była ręka i opatrzność.

P.S. Ostatnie słowa przepowiedni starej kobiety z Bydgoszczy brzmiały: „zginiesz w wypadku samochodowym”. Jak na razie samochody mnie omijają i mam się dobrze. Chcę po sobie zostawić jak najwięcej.

Dlaczego napisałem ten tekst? Chcę ogarnąć to, co jest moje. Czas jaki oddałem Teatrowi Form Różnych. Chcę, aby w przyszłości ktoś, kto będzie pisał pracę o zambrowskiej kulturze, miał wiadomości z pierwszej ręki. Mam nadzieję, że nikogo nie obraziłem i nie odebrałem nikomu godności. Cytaty i fakty są prawdziwe, bowiem piszę pamiętnik od 1978 roku. Są to całe roczniki. Lubię po nie sięgać. Czasem się boję, żeby nikt mi ich nie ukradł, bo to dobry materiał na książkę o Zambrowie. O pewnym pokoleniu, które dorastało i się usamodzielniło. Mam nawet pomysł na tytuł: „Jak ptaki”. Ludzie bowiem opuszczają swoje gniazda, zakładają nowe, czasami wracają do starych. Mam nadzieję, że ktoś dopisze część II o TFR, czego życzę sobie i tym, którzy się tego podejmą.

Dzisiaj ciut starsi, z lekka posiwiali
O młodych sercach, które w nas biją
Czasem wracamy do wspomnień odległych
Tak sercu bliskich, które w nas żyją


Dedykuję:
Członkom Teatru Form Różnych,
Firmom i osobom prywatnym,
które nas wspierały finansowo,
publiczności, która nas oklaskiwała.

Założyciel Teatru Form Różnych Janusz Kulesza




Do artykułu dołączamy kilka zdjęć z archiwum Teatru Form Różnych, a także skany wycinków gazet, opisujące działalność grupy.

Polecamy - Janusz Kulesza:
:: „Te moje wiersze”
:: Bez księdza
:: Letnie nastroje Janusza Kuleszy
:: Poeta Janusz Kulesza o Putinie i sytuacji na Ukrainie
:: Nowy tomik poezji Janusza Kuleszy - „Sianokosy”
:: „I tylko niebo ...”
:: „Pamiętaj” - nowy tomik poezji
:: „Pieśń o wsi” - czyli wspomnienia zambrowskiego artysty Janusza Kuleszy
:: Promocja nowej książki Witomiły Wołk-Jezierskiej odbyła się w Zambrowie
:: Nowy tomik poezji „Pisane Nocą”
:: Zambroviana wśród najnowszych wydawnictw Instytutu Pamięci Narodowej
:: „Tom pierwszy bez drugiego byłby kulawy”
:: Można już kupić album „Garnizon Zambrów”
:: To miasto stworzył „Kombinat”
:: Nowa publikacja Janusza Kuleszy "Ku Bogu"

Polecamy - Kultura:
:: Mocne brzmienie w CK [foto]
:: Poparzeni Kawą Trzy zagrali z okazji DEN [foto]
:: „Malarstwo i Decoupage” w Centrum Kultury [foto]
:: „Laskowianki” przywiozły puchar z Wielkopolski
:: Sukces The Basement w Łomży
:: Zambrowianin nominowany w akcji „Zwykły Bohater”
:: Letnie nastroje Janusza Kuleszy cz. 2
:: Polska komedia w gwiazdorskiej obsadzie w CK [foto]
:: Kolejne propozycje MOK
:: „Wredna”…
:: Letnie nastroje Janusza Kuleszy
:: Nie tylko dobrze śpiewają, ale również smacznie gotują
:: Koncert w Filharmonii Łomżyńskiej - wyniki konkursu dla czytelników
:: X edycja festiwalu Sacrum et Musica

Aplikacja zambrow.org

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo Zambrow.org




Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do