Reklama

MotoGóry: Ernest i Tomasz w Kapadocji i na Suphan Dagi

25/09/2013 00:00
Już dwa tygodnie trwa motocyklowa wyprawa Ernesta Jóźwika z Zambrowa i jego kolegi Tomasza Sulicha w głąb Kaukazu. Podróżnicy pokonali już 5 tys. km.

Dokładnie dwa tygodnie temu, 11 września Ernest Jóźwik z Zambrowa wraz ze swoim kolegą Tomaszem Sulichem wyruszyli z Polski na dwóch motocyklach, by zdobyć najwyższe szczyty Kaukazu. Tydzień temu opisywaliśmy ich perypetie w drodze do Turcji.

Wczoraj nasi przyjaciele znaleźli łącze internetowe i czas na to, by podzielić się z czytelnikami Zambrowskiego Portalu www.zambrow.org kolejnymi wrażeniami z podróży. Dziś część 2 i 3 opowieści Tomasza Sulicha.

Po tygodniu od wyjazdu z Zambrowa Tomek i Ernest dotarli do Kapadocji. Frapujące kształty skalnych formacji oraz wykute w skałach całe miasta to najbardziej charakterystyczne elementy tamtejszego krajobrazu.

- „Trochę czasu zajęło nam przemieszczanie się pomiędzy poszczególnymi wzgórzami, na których znajdowaliśmy coraz to inne elementy dziwnej architektury.” - czytamy w korespondencji Tomka - „Przez chwilę myśleliśmy, że są to jakieś starożytne ruiny. Potem jednak zaczęliśmy podejrzewać, że to budowle współczesne, może jakaś forma sztuki, a może po prostu dodatkowa atrakcja turystyczna, która musi szczególnie interesująco prezentować się z powietrza. Tego dnia w międzyczasie załatwiliśmy sobie po dosyć korzystnej cenie rozrywkę na następny poranek. A krótką noc spędziliśmy pod opuszczonym skalnym domem.”

Następnego dnia podróżnicy wstali już o 3 nad ranem. Spakowali się i nocą ruszyli ku miejscowości Goreme, do siedziby firmy zajmującej się lotami balonowymi. Tam zostawili motocykle i przesiedli się do busa. Po około 20 minutach dojechali na miejsce, w którym jak grzyby po deszcze zaczęły rosnąć coraz to większe czasze balonów. Kiedy balony podniosły się do pionu, zajęli miejsce w koszu. Do jednego balonu wchodziło 20 osób z pilotem. Podczas unoszenia się nad Kapadocją na horyzoncie stopniowo pojawiało się wschodzące słońce. Z góry było doskonale widać, że miejsce z którego startowali to jedynie kropla w morzu balonów. Im wyżej się wznosili, tym więcej było ich widać. W pewnym momencie doliczyli się około 70. Jak przyznają podróżnicy – wywarło to na nich niesamowite wrażenie. Ostatecznie wzbili się na wysokość około 800 m nad ziemią. Lot trwał godzinę. Gdy wylądowali na polu, obsługa rozstawiła stół, na którym pojawiły się kieliszki i szampan.

- „Tak wyglądało spełnianie marzeń o locie balonem.” - pisze Tomasz. - „Zaraz po nim wróciliśmy do naszych motocykli, bo droga czekała.”

Motocykliści obrali kierunek na jezioro Van i górę Suphan Dagi. Kiedy dojeżdżali do miasta Keyseri, głównym elementem krajobrazu na długi czas stał się potężny masyw Erciyes Dagi, o wysokości ponad 3900 m n.p.m. Jego wierzchołek tonął w chmurach. Droga, którą jechali pięła się w górę i potem przez wiele kilometrów nie schodziła poniżej 1500 m n.p.m., w najwyższym miejscu przekraczając 1900 m. Krajobraz przytłaczał ogromem przestrzeni. W mieście Gurun Tomasz i Ernest zrobili przerwę na obiad. Przy okazji skorzystali z dostępu do Internetu. Po sprawdzeniu maila okazało się, że kod referencyjny niezbędny do uzyskania wizy do Iranu, został przesłany do konsulatu w Trabzonie. Wcześniej można go było odebrać w Warszawie i tam starać się o wizę, niestety za późno to nastąpiło, a wyrobienie wizy w stolicy trwałoby tydzień. Na szczęście agencja, która pośredniczyła między Polakami, a irańskim Ministerstwem Spraw Zagranicznych załatwiła ponowne przesłanie kodu właśnie do Trabzonu. Po krótkiej dyskusji oraz telefonicznej rozmowie z konsulem Iranu, podróżnicy chwilowo zmienili kierunek. Ruszyli na północ nad Morze Czarne. Po kilkuset km, już po zmroku, zjechali na pole, na tym ogromnym górzystym terenie, gdzie rozbili obóz.

Nie chcąc tracić czasu (ambasada przyjmuje od 9 rano) ponownie wstali o trzeciej nad ranem, aby dotrzeć tam jak najwcześniej. Niestety okazało się, że nie będzie to takie łatwe. Obładowany motocykl Tomasza zakopał się w polu, które deszcz, zamienił w błotnistą breję. Błoto i skoszona słoma dostały się pod przedni błotnik Transalpa kompletnie unieruchamiając koło. Trzeba było zdjąć bagaże i rozkręcić błotnik. Dopiero tak udało się wyjechać na drogę. Przejechanie około 60-70 metrów zajęło niemal 2 godziny. Ostatecznie w trasę wyruszyli dopiero o 6 rano, cali w błocie.

- „Szybko jednak zapomnieliśmy o porannych trudach, fantastyczna droga i góry skąpane w świetle wschodzącego słońca, mieniące się tysiącami kolorów wynagrodziły nam wszystko.” - opisuje Tomasz - „Kilka godzin jazdy stanowiącej marzenie motocyklisty. Piękny asfalt, niemal zerowy ruch na drodze i niesamowite widoki. Czego chcieć więcej? Dopiero jakieś 60 km przed Trabzonem zrobiło się nieciekawie. Na drodze było mnóstwo remontów, co drastycznie obniżyło nasze tempo, do tego temperatura mocno się podniosła i zrobiło się nieznośnie gorąco. W końcu jednak dojechaliśmy pod konsulat. I niestety okazało się, że konsul wyjechał i musimy przyjść następnego dnia. Mocno nas to zmartwiło bo oznaczało zmarnowany dzień, a czasu coraz mniej.”

Miłośnicy góry wykorzystali go na kontakt ze światem przez Internet, po czym ruszyli za miasto szukać noclegu. Ten znaleźli na zboczu górskiej doliny, wśród wielu mniejszych osad. Kiedy rozbijali obóz, przyszedł do nich gość. Przywitał się, zaczął obserwować i pytać. Po chwili zaproponował aby Polacy udali się do niego, pytał czy mają co jeść i pić. Po czym wziął termos i zniknął. Wrócił po pół godzinie z dwoma termosami herbaty oraz stolikiem i jedzeniem. Przywiózł też chleb, twarożek, oliwki, jabłka i coś słodkiego, przypominającego lizaki.

Przy stole Tomasz i Ernest rozmawiali z Suleymanem łącząc słowa czterech języków: angielskiego, niemieckiego oraz polskiego i tureckiego. Turek ostrzegł, że bywa tu niebezpiecznie, że zdarzają się rozboje. Upewniał się czy goście mają potrzebne rzeczy, jak latarka, czy zapasowa dętka. W międzyczasie dał swój adres i prosił o przesłanie zdjęcia.

Kolejnego dnia podróżnicy w konsulacie byli już o 9. Spotkali tam hiszpańską parę podróżującą na motocyklu, którą widzieli kilka dni wcześniej gdzieś przed Aksaray. Hiszpanie wychodzili z konsulatu bardzo niezadowoleni. Okazało się, że w ciągu ostatnich kilku dni zmieniły się irańskie przepisy i teraz przy aplikowaniu o kod referencyjny trzeba zaznaczyć, że wjazd będzie motocyklem. Jak się okazuje nie ma problemu z samochodem, autobusem czy czymś innym, tylko z motocyklem i rowerem. Oni chcieli jechać do Indii, więc dla nich to duży problem.

Na szczęście dla Ernesta i Tomasz nie był to problem, ponieważ decydując się na wyrobienie wizy przyjęli, że jeśli przez granicę nie przepuszczą ich z motocyklami, to poszukają jakiegoś bezpiecznego miejsca aby je zostawić i do Iranu ruszą na stopa. W konsulacie nasi przyjaciele wypełnili więc niezbędny formularz i ruszyli do miasta szukać banku, w którym musieli przelać po 75 euro. Po odebraniu wiz motocykliści opuścili miasto i obrali kierunek na Suphan Dagi. Nawigacja prowadziła ich dosyć dziwnie. Po zmroku trafili na górską drogę, bez kategorii, pełną kałuż i błota. Droga pięła się coraz wyżej, wiodąc skrajem potężnego wąwozu. W zasadzie była to jazda „na krawędzi”, bo droga nie była w żaden sposób zabezpieczona, a jej skraj był zarazem skrajem przepaści. W dodatku było ciemno i ślisko. Nagle ta błotna droga zmieniła się w „polbruk” i po chwili Ernest i Tomasz wjechali do jakiejś wioski. Po kilkuset metrach znowu było ciemno, znowu było błoto, a droga coraz bardziej ekstremalnymi serpentynami wiła się w górę.

Gdy tylko zobaczyli kawałek trawnika ponad jakimś domostwem, postanowili zapytać czy mogą się tam rozbić. Początkowo kobieta z dzieckiem była przestraszona. Na szczęście po krótkiej rozmowie pozwoliła Polakom rozbić namioty, gdzie rano podziwiali wspaniały widok na całą dolinę i krętą drogę, którą jechali poprzedniego wieczora. Gospodyni poczęstowała gości herbatą oraz chlebem z masłem. Po śniadaniu wyruszyli w dalszą drogę, jednak już po kilkuset metrach natrafili na kontenerowy posterunek służb mundurowych. I tam okazało się niestety, że droga dalej jest nieprzejezdna.

Motocykliści musieli więc wrócić na dół, mając okazję w blasku dnia zobaczyć drogę i okolicę, którą pokonywali po ciemku z „duszą na ramieniu”. Jak sami przyznają, droga już nie wydawała się tak ekstremalna, jak po zmroku, a widoki były oszałamiające. Wrócili do drogi wiodącej wzdłuż Morza Czarnego, aby po kilkudziesięciu kilometrach znów odbić na południe i skierować się w góry. Podróżnicy przypadkowo trafili na wspaniałą, pod względem widoków, górską drogą, która w najwyższej przełęczy położona była na wysokości ok 2500 m n.p.m.

Za miastem Erzurum dopada ich nawałnica. Przez burzę z gradem nic nie było widać, a na podróżnikach nie została nawet sucha nitka. Na szczęście do wieczora zdążyli wyschnąć i zorganizować sobie nocleg na polu. Rano ruszyli w kierunku Suphan Dagi. Przemierzając polne górskie drogi Ernest i Tomek zatrzymali się w ostatniej wiosce pasterskiej, gdzie skończyła się droga. Było to na wysokości około 2400 m n.p.m.

Tam przypadkiem spotkali Kurda, który zaprosił ich do domu, a motocykle kazał ustawić w garażu, obok własnego auta, gdy dowiedział się, że Polacy chcą wejść na górę Suphan Dagi. Nesim (tak nazywał się gospodarz) uczęstował naszych rodaków „czajem” i na drogę dał im zapas jedzenia. Podczas „biesiady” Ernest dowiedział się, że na Suphan Dagi nie ma szlaku. Co więcej, żeby na niego wchodzić, trzeba uzyskać pozwolenie administracyjne w którymś mieście. Ernest i Tomasz otrzymali „pozwolenie” od Nesima i uznali, że takie im wystarczy.

Droga do góry szła im dosyć mozolnie. Po trosze - brak formy, po trosze – przemęczenie. W dodatku cały czas musieli kombinować którędy iść, aby było dobrze. Po sześciu godzinach, na niewielkim wypłaszczeniu na wysokości ok. 3500 m n.p.m., Tomasz i Ernest rozbili namiot. Początkowo pogoda sprzyjała - świeciło słońce. Ale z gór wiał już silny i zimny wiatr. W nocy wiatr wzmógł się na tyle, że namiot kład się na podróżnikach. Trudno im było zmrużyć oko. Na domiar złego nad ranem zaczęło padać. Kiedy Tomek wychylił głowę z namiotu było biało.

Gdy tylko się wypogodziło, podróżnicy postanowili ruszyć w górę, zostawiając namiot. Pogoda w dalszym ciągu nie nastrajała pozytywnie, gdy chmury przetaczały się przez grań, a w oddali słychać było grzmoty. Na 3750 m globtroterów dopadła burza śnieżna z piorunami. Schowali się w skalnym zagłębieniu, gdzie doszli do wniosku, że próba wejścia na szczyt nie ma sensu, nawet jeśli na chwilę śnieżyca odpuści. Przeczekali więc aż grzmoty ustały i zeszli do namiotu. Tam, mocno wyziębnięci, schowali się w śpiwory. Po niespełna dwóch godzinach, korzystając z kolejnego chwilowego wypogodzenia, spakowali dobytek i zaczęli schodzić. W ciągu kilku minut pojawiły się jednak gęste chmury, a widoczność spada do kilku metrów i zaczął padać śnieg. Nie zgubili trasy tylko dzięki gps-owi. Gdy zeszli niżej, a śnieg zmienił się w intensywną mżawkę, padły baterie w gps-ie. Na szczęście najgorszy odcinek był już za nimi. Dalej szli „na czuja”, między skałami wypatrując widoku na wioskę. Po 5 godzinach wrócili do osady, w której zostały ich motocykle. Po drodze spotkali poznanych wcześniej pasterzy owiec.

Tomasz i Ernest zostali zaproszeni do jednego z nich, Selima. Ten ugościł Polaków herbatą i kolacją. Oprócz Selima był jego syn Efe, który nalewał „czaju”, Feizi (syn Nesima) oraz Rassul i Mehmet. Najbardziej kontaktowy okazał się Rassul. Już po kilku minutach miejscowi i goście pokazywali sobie różne przedmioty i mówili ich nazwy po kurdyjsku i polsku.

Goście otrzymali posłania w osobnym pokoju, w domu Selima. Nie zdążyli jednak zasnąć, gdy z miasta przyjechał Nesim. Wpadł do domu Selima, do pokoju Polaków i kazał wstawać oraz pakować rzeczy.

- „Ładujemy się do jego samochodu i wysiadamy pod jego domem. To nocne porwanie zawdzięczamy chyba temu, że Nesim jako ten, który nas przywitał dnia poprzedniego, ale też chyba najważniejsza (najbogatsza) persona w osadzie, czuje się za nas odpowiedzialny. Oczywiście musimy wypić kolejną porcję czaju nim będziemy mogli pójść spać.” - tak opisuje ten wieczór Tomasz.

Następnego dnia pogoda znów była w kratkę. Przez okno tylko przez chwilę Ernest wypatrzył szczyt Suphana. Później, aż do wyjazdu, zasłaniały go gęste chmury.

Ernest i Tomek spakowali swoje motocykle, pożegnali się z nowymi przyjaciółmi i otoczeni deszczowymi chmurami ruszyli na granicę irańską, aby tam zostawić motocykle i zamienić się w backpackerów.



Polecamy:
:: MotoGóry: Ernest i Tomasz dotarli do Turcji
:: Wyruszyli w głąb Kaukazu
:: Wyprawa w głąb Kaukazu przełożona - wywiad z Ernestem Jóźwikiem
:: Ernest i Tomasz w Dolomitach - przygotowania do „MotoGóry” [foto]
:: To będzie przygoda! MotoGóry – Kaukaz 2013
:: Motocykl Ernesta Jóźwika na Ogólnopolskiej Wystawie w Warszawie
:: Rozmowa z Ernestem Jóźwikiem po wyprawie motocyklowej do Afryki
:: Wyprawa Wagadugu 2012 zakończona
:: Wagadugu 2012: Ernest wraca do kraju
:: Wagadugu 2012: Yves – prawdziwy przyjaciel z Burkina Faso
:: Wagadugu 2012: Ernest na komisariacie
:: Wagadugu 2012: Ernest w Burkina Faso
:: Wagadugu 2012: Ernest zostaje w Afryce sam. Marek już wraca do Polski
:: Wagadugu 2012: Do celu niedaleko
:: Wagadugu 2012: Ernest i Marek w Mauretanii
:: Wagadugu 2012: pozdrowienia z Sahary Zachodniej
:: Wagadugu 2012: Przed nimi „już tylko” Afryka
:: Wagadugu 2012. Pozdrowienia z Francji. Plan zagrożony...
:: Motocyklem do Afryki
:: Wyprawa Wagadugu_2012, czyli co w trawie piszczy
:: Pływalnia „Delfin” ma już 10 lat. Skorzystaj w weekend z tańszego pobytu i darmowych porad instruktorów [audio]
:: Wspinaczka ma szansę zaistnieć w Zambrowie
:: W Zambrowie prowadzone będą kursy wspinaczkowe dla mieszkańców i nauczycieli
:: Ruszyła „sprzedaż” pocztówek z Wagadugu 2012
:: Studniówka Wagadugu 2012
:: Samochód Google Street View w Zambrowie
:: Rowerzyści wrócili z pielgrzymki do Przemyśla [foto]
:: Z Zambrowa do Afryki na motocyklach, czyli 200% przygody

Aplikacja zambrow.org

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo Zambrow.org




Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do