Reklama

Jako sześciolatek został wywieziony z rodziną na Syberię

20/07/2009 00:00

Przez dwa minione poniedziałki na łamach naszego Portalu zamieszczaliśmy wywiady z Sybirakami. Dziś kolejny z cyklu wywiadów. Tym razem z panem Tadeusz Ceckowski - który jako niespełna 6-latek wraz z rodziną został deportowany na Syberię. Po powrocie do Polski podjął pracę jako nauczyciel języka polskiego.

Poniżej prezentujemy obszerny wywiad z panem Tadeuszem, który dla naszego portalu przeprowadziła jego dawna uczennica - Danuta Sapińska.

Danuta Sapińska: Był Pan nie tylko naszym nauczycielem języka polskiego, ale przede wszystkim wychowawcą. Mało o Panu wiedzieliśmy, a chcieliśmy wiedzieć jak najwięcej.
Tadeusz Ceckowski: Mało o sobie mówiłem? No cóż, nie należę do ludzi otwartych. To prawda. Nie jestem jednak zamknięty, jak ostryga. Czasy, kiedy byłem Waszym wychowawcą i polonistą, a były to lata 1964-1968 nie sprzyjały osobistym wynurzeniom. Obowiązywał wtedy i nas- nauczycieli i Was uczniów określony "jedynie słuszny" model postępowania. Poza tym "niewypowiedziane słowa, to kwiaty milczenia" - powiadają Japończycy.

D.S.: Czy dziś może Pan zaspokoić naszą ciekawość i opowiedzieć coś o sobie?
T.C.: Pochodzę z Zambrowa. Moja rodzina była tradycyjna: ojciec pracował, mama prowadziła dom i wychowywała dzieci, czyli moje rodzeństwo i mnie. To był dom patriotyczny, w którym śpiewało się pieśni patriotyczne i szło walczyć o wolną Ojczyznę. Dziadek mojej matki- Andrzejewski z Andrzejewa, brał udział w Powstaniu Styczniowym. Aby uchronić rodzinę przed represjami zmienił nazwisko. kiedy wybuchła II Wojna Światowa, miałem niespełna 6 lat. 17 września 1939 r. Zambrów znalazł się po stronie sowieckiej. Zaczęła się okupacja. Zgodnie z instrukcją wydaną oddziałom NKWD "o trybie przeprowadzenia operacji deportacji elementy antysowieckiego" rozpoczęła się akcja, którą nazwano "oczyszczaniem zaplecza".
Razem z całą rodziną zostałem deportowany na Syberię. Przebywałem tam, daleko za Omskiem nad rzeką Irtysz, ponad 5 lat. To był zupełnie inny świat. Krótkie, niezwykle gorące lato i długa, potwornie mroźna zima. Wierny towarzysz głód. Szybko zapomniałem, że istnieją na świecie cukierki i owoce. Znałem tylko smak poziomek. Robiliśmy na nie kilkukilometrowe "wypady" w głąb stepu. Często obok nas przemykało stado wilków. Po wielu latach już jako dorosły człowiek, zrozumiałem, że los dał ludziom odwagę i siłę znoszenia cierpienia.
Do szkoły nie chodziłem. Pisanego języka polskiego prawie nie znałem. Nie było żadnych tekstów polskich, nie było papieru i ołówka (tylko rosyjscy urzędnicy mieli w biurze kopiowe ołówki). Litery trudno było pisać patykiem na ziemi, która tam jest podobna do gliny, choć czarna i żyzna. Przebywałem w środowisku mówiącym różnymi językami: rosyjskim, niemieckim, białoruskim, ukraińskim. Tuż przed końcem wojny Związek Patriotów Polskich wydał książki dla Polaków. Zamiast czytać baśnie, opowieści o Indianach i inne książki przeznaczone dla dzieci, czytałem Mickiewicza, Orzeszkową, Żeromskiego i biografię Fryderyka Chopina. Czytałem je po kilkanaście razy, znałem na pamięć i zapamiętałem na zawsze. Przechowuję je w swoim księgozbiorze i strzegę jak skarbu.
Wojna się skończyła, a my wciąż żyliśmy "na nieludzkiej ziemi". Dopiero w maju 1946 r. zezwolono nam na powrót do kraju. Ojciec zmarł - jeszcze na Syberii - z wycieńczenia. Mama, ja i moje rodzeństwo, po miesięcznej podróży pociągiem, wróciliśmy do Polski. Miałem już 13 lat. Moi koledzy sprzed wojny zdali do V klasy. Znałem niektóre dzieła Mickiewicza i innych pisarzy, znałem język rosyjski i w pewnym stopniu niemiecki, ale to było za mało. Musiałem nadrabiać stracony czas. W ciągu dwóch miesięcy, w tempie nieomal olimpijskim z pomocą nauczycieli przygotowałem się do egzaminów. Zdałem i 1 września 1946 r. razem z rówieśnikami znalazłem się w piątej klasie. Intensywnie nadrabiałem lata na wygnaniu, każdą klasę kończyłem nagrodą.

D.S.: Powrót do kraju był powrotem do języka polskiego. To było tak istotne dla Pana wydarzenie, że wpłynęło na wybór studiów?
T.C.: O wyborze kierunku studiów zadecydowało kilka czynników. W Liceum Ogólnokształcącym w Zambrowie pierwszą moją polonistką była pani Barbara Krajewska. Do dzisiaj pamiętam jej lekcje poświęcone literaturze starożytnej. Mitologia grecka, "Iliada" i "Odyseja" Homera tak podziałały na moją wyobraźnię, że sam zacząłem pisać wiersze. Na szczęście gdzieś te moje "próby literackie" zaginęły!
Potem języka polskiego uczyła mnie Krystyna Sołonowicz (ciotka Daniela Olbrychskiego, który wtedy - sześciolatek, często u niej bywał). To ona zainteresowała mnie literaturą romantyczną i twórczością Żeromskiego. A gleba, czyli ja byłem chłonna. To przecież na dziełach Mickiewicza i Żeromskiego uczyłem się pisać i czytać na dalekiej Syberii. Mickiewiczowski Konrad - tajemniczy, cierpiący i zbuntowany, Tomasz Judym, bohater powieści Żeromskiego - w dzieciństwie doświadczony biedą, pokonujący wszelkie przeszkody w wieku dojrzałym i Cezary Baryka - niegodzący się z ludzką krzywdą, poszukujący własnej drogi. To moi bardzo bliscy znajomi. A może nawet krewni? Kiedy przed maturą trzeba było dokonać wyboru studiów, nie miałem żadnych wątpliwości.

D.S.: Jak to się stało, że zaczął Pan pracę w Płońsku?
T.C.: Należałem do pierwszego po wojnie rocznika, którego po skończonych studiach nie obowiązywał tzw. nakaz pracy. Chociaż na ostatnim roku studiów trzeba było wybrać województwo, w którym chciałoby się pracować. Zdecydowałem się oczywiście na warszawskie. Nie przywiązywałem do tego zobowiązania większej wagi. Miałem obiecany etat (tak się wtedy mówiło) w Polskim Radiu, w redakcji audycji dla dzieci i młodzieży. Kiedy kończyły się wakacje, okazało się, że wolnego etatu nie ma. Niemal w przededniu rozpoczęcia roku szkolnego zgłosiłem się w kuratorium, by podjąć pracę w szkole średniej. Musiałem wybierać między Żyrardowem i Płońskiem: do wakacji wytrzymam. Spojrzałem na mapę, kupiłem bilet, wsiadłem w pociąg i pojechałem w nieznane. W Płońsku wszedłem do gmachu liceum, zobaczyłem ładną i - jak się później okazało - mądrą dziewczynę. I tak zostałem w Płońsku przez 11 lat. Wiedziałem, że znalazłem swoje miejsce. 1 września 1957 r. oficjalnie zgłosiłem się do pracy. Wśród klas, które wtedy uczyłem były dwie klasy maturalne. Byłem zaledwie 5 lub 6 lat starszy od swoich uczniów. Wspominam ich dzisiaj z sentymentem.

D.S.: Dziękuję bardzo za rozmowę.
T.C.: Również dziękuję. Do widzenia.
 

Aplikacja zambrow.org

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Aktualizacja: 17/09/2024 09:26
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo Zambrow.org




Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do