Reklama

Wyprawa w głąb Kaukazu przełożona - wywiad z Ernestem Jóźwikiem

07/09/2013 00:00
Wyprawa Ernesta i jego kolegi Tomasza, w licząca ponad 10.000 km podroż, została przełożona. Najwyższe szczyty Kaukazu, smak lokalnej kultury i legendy o niezwykłej gościnności tamtejszych ludzi muszą poczekać.

Dzisiaj, 7 września dwóch zapalonych podróżników Ernest Jóźwik z Zambrowa oraz jego kolega Tomasz Sulich mieli wyruszyć w 40-dniową podróż przez 11 państw, aby zdobyć najwyższe szczyty Kaukazu i Wyżyny Armeńskiej. Niestety z przyczyn niezależnych od podróżników wyprawa została przesunięta w czasie. Publikujemy rozmowę z Ernestem, który wyjaśnia powody przesunięcia wyjazdu oraz wizje całej wyprawy.

[Redakcja]: Doszły do nas słuchy, że Wasz wyjazd się opóźni.
[Ernest]: Tak, mieliśmy wystartować w sobotę wczesnym rankiem ale przez kłopoty z wizami wyszło, jak wyszło.

[R]:: Możesz coś więcej powiedzieć?
[E]: To dość zawiłe i skomplikowane... Mieliśmy marzenie... w sumie nadal tkwi w nas, nadal jest nadzieja, podobno ta umiera ostatnia. Wymyśliliśmy sobie, że spróbujemy zmierzyć się z 4 wygasłymi wulkanami, każdy powyżej 5.000 m n.p.m., każdy w innym kraju. Wszystko wyglądało pięknie i w miarę prosto: załatwić odpowiednio długi urlop, uzbierać dostatecznie duży budżet, przygotować się logistycznie, kondycyjnie, sprzętowo i ruszyć.
Chcieliśmy nasz trip zacząć od najwyższego z tych wulkanów, położonego na terytorium Rosji – Elbrusu. W porę jednak, tuż przed złożeniem wniosków wizowych, zorientowaliśmy się jednak, że trzeba ze względów wizowych zmienić cały plan. Plany pokrzyżował nam Demawend (5610 m n.p.m.), a w zasadzie polityka wizowa prowadzona przez kraj, w którym ów „stożek” jest położony. Iran, bo o nim tu mowa, ma dość długą i dziwną politykę, która trochę utrudnia planowanie podróży. Nie dość, że trwało to w nieskończoność, do końca nie było (i nadal nie ma) pewności czy uda się ją zdobyć, to jeszcze generowało to koszty. Najgorszy był fakt, że na terytorium Iranu trzeba wjechać do 14 dni od otrzymania wizy, ponieważ tylko taką ważność ona posiada. Wydawana jest na okres 14 dni i zobowiązuje do wjazdu w nieprzekraczalnym terminie 2 tygodni. Także zaryzykowaliśmy, odłożyliśmy Elbrus na sam koniec i zaczęliśmy walkę o irańską wizę. By ją dostać najpierw trzeba uzyskać specjalny „numerek”. Jest to specjalny kod autoryzacyjny do uzyskania w odpowiednim ministerstwie w Teheranie. Po uzyskaniu tego kodu wiza była już praktycznie w naszym zasięgu, gdyby nie... nie będę już zwalał winy na nikogo, bo jest w tym sporo też i naszej niestety.

[R]: Możesz jaśniej. Naszych czytelników z pewnością to zainteresuje
[E]: Jasne. Problemy z wizą irańską jakby znikły. Pojawiły się te z tą do Federacji Rosyjskiej. Do jej uzyskania potrzebny jest voucher, to takie poświadczenie wykupienia usług turystycznych na terenie Federacji R., noclegu. Kupuje się to w odpowiednich biurach podróży. Tomasz, mój towarzysz doli i niedoli, zakupił taki voucher i udał się z nim do Ambasady. Tam okazało się, że teren, w który się udajemy, jest wyjątkowo niebezpieczny (wg. Ambasady) i zwykły tryb przyznawania wizy (4-5 dni) został mu wydłużony do 12. To był dla nas cios. W tym momencie legł cały plan. Jako, że ja pojechałem kilka dni później, to wybrałem sobie inne miejsce, położone poza obszarem Kaukazu, na które wypisano mi owy dokument. Przez to zamieszanie prawdopodobnie nie uda nam się już uzyskać wizy do Iranu. Kosztowałoby to nas kolejne dni straty, czekanie.

[R]: No właśnie, ile tych dni straciliście?
[E]: Dokładnie 4 dni, 10% mniej czasu na wyjazd, to bardzo dużo. W dodatku maleje szansa, że uda się cokolwiek „zdobyć”. Mimo, że nie polujemy na wynik sportowy, nie jedziemy tam by zaliczać szczyty, a bardziej po ten górski „klimat”, po widoki i głębokie przeżycia, które zrozumie tylko ten, kto obcował przez dłuższy czas z górami i się w nich zakochał, to jednak szkoda, być tak blisko i nie znaleźć się na szczycie.

[R]: Dlaczego szanse maleją?
[E]: Przez zmianę kolejności, o której wcześniej wspomniałem. Otóż jeśli zaczęlibyśmy od „Piersi Dziewicy” (tak popularnie nazywany jest Elbrus, bowiem swoim wyglądem przypomina je;) ), mielibyśmy szansę zmierzyć się z górą jeszcze w umiarkowanie letnich warunkach, bo bylibyśmy tam około 15 września. Będąc tam miesiąc później szanse maleją - zaczyna się już sezon zimowy, czyli opady śniegu, niskie temperatury, brak widoczności. W takich warunkach ryzyko rośnie, a my nie chcemy niepotrzebnie ryzykować, bo jak wcześniej wspomniałem wynik sportowy nas nie interesuje.
Demawend byłby łatwą górą niezależnie od terminu akcji górskiej, bowiem jest położony najbardziej na południe ze wszystkich planowanych przez nas szczytów i tam warunki pogodowe raczej nie pokrzyżowałyby naszych planów. A tak, nie dość, że zagrożony jest Elbrus, to także Kazbek w Gruzji. Ale dość już tych kiepskich dla nas informacji. Porozmawiajmy w końcu o czymś przyjemnym ;)

[R]: Ok. To może odskoczmy na chwilę od Waszej wyprawy. Przedstaw swoją wizję, uzasadnij naszym czytelnikom, dlaczego motocykl? Nie łatwiej było by pojechać z tym całym górskim sprzętem samochodem, czy np. zapakować się w samolot i po kilkunastu godzinach być już na miejscu?
[E]: Wygodniej na pewno. Ale czy fajniej? Dla mnie na pewno nie. Motocykl w moim odczuci to kwintesencja podróżowania. Ciekawiej może być już tylko stopem i rowerem, ale na obie formy nie wystarczy nam czasu. A dlaczego? Przytoczę może tu artykuł napisany nie tak dawno przez Tomasza, zapraszam czytelników zambrow.org do jego lektury:
http://www.peron4.pl/7-razy-tak-dla-podrozy-na-motocyklu/

[R]: Skoro jesteśmy przy motocyklach – na Kaukaz jedziesz nowym motocyklem?
[E]: Chciałbym, by był nowy ;) Tak dobrze niestety nie jest, ale faktycznie, zmieniłem maszynę. Podyktowane było to kilkoma czynnikami, głównie ekonomicznymi ale nie tylko. EnJoy, bo tak nazwałem swoją maszynę, to oszczędność w podróży (mniejsze spalanie, niższe koszty ogólnej eksploatacji). Niższa masa, lepsze zawieszenie i większy prześwit pozwalają nieco pewniej poczuć się poza asfaltową drogą. Niestety na „czarnej nitce” poprzedni motocykl był bardziej komfortowy, miał bardziej elastyczny silnik i dużo lepiej chronił przez warunkami atmosferycznymi, ale nikt nie mówił, że będzie idealnie. Ideałów niema zarówno wśród motocykli jak i ludzi. Życie to sztuka kompromisów i mam nadzieje, że z Tomaszem będziemy potrafili na nie pójść, bo inaczej skończy się, jak rok temu ;)

[R]: Czy to znaczy, że rok temu nie potrafiliście się dogadać z Markiem?
[E]: Nie ;) pozwoliłem sobie tylko na mały żart. Nasze relacje były świetne, to inne czynniki zdecydowały o takiej jego decyzji. Mam nadzieję , że w tym roku wrócimy do kraju w pełnym składzie, zdrowi, szczęśliwi i spełnieni.

[R]: A co poza górami jeszcze planujecie?
[E]: W zasadzie nic specjalnego. Rzucimy się w wir podróży, oddamy się przygodzie do reszty. To życie i spotkani po drodze ludzie zdecydują, jak potoczą się nasze losy. Przykładem niech tu będzie słynna, biblijna góra Ararat (5137 m n.p.m.). By wejść na nią trzeba wykupić sobie pozwolenie, wynająć przewodnika. Wszystko to kłóci się z naszą ideą podróżowania, z poczuciem wolności, której szukamy na motocyklu i w górach. Koszt wejścia także nie jest bez znaczenia, bo oscyluje w granicach 1000 zł i mówię tu o samych opłatach na miejscu, bez prowiantu, dojazdu itp. kosztów. Także postanowiliśmy, że jeśli będzie czas i spokojna sytuacja w Kurdystanie (górzysta kraina w południowo-zachodniej Azji zamieszkana przez Kurdów), jeśli sytuacja w pobliskiej Syrii nie wpłynie na ruchy wojsk Tureckich, to podejmiemy wyzwanie.

[R]: Wojska tureckie?
[E]: Tak, Ararart leży na terytorium spornym, został siłą zabrany Armenii, wymordowano tam w latach 20tych XX w. ponad 1,5mln Ormian, dlatego jest to strefa wojskowa. Ogólnie to takie niespokojne rejony, cały czas coś się tam tli.

[R]: Nie boicie się?
[E]: Ja nawet bardzo. Mam wielkie obawy o akcje górskie, i to te wszystkie. W Turcji wojsko zabroniło publikować mapy wysokich (jeśli nie wszystkich) gór, więc... jeśli pójdziemy to „na azymut”. Nie byłem nigdy na pięciotysięczniku, nie wiem jak zachowa się mój organizm – czasu na aklimatyzację dużo nie mamy. Zawsze w naszych górskich ekipach byłem na etacie „reportera”, zawsze ktoś mnie dopinał do liny, zawsze swoje zdrowie i życie oddawałem doświadczonej grupie znajomych, a później przyjaciół, bowiem zżyliśmy się ze sobą strasznie. Niektórzy z nich jeżdżą na siedmiotysięczniki i to tylko dlatego, że te z ósemką z przodu są poza ich zasięgiem finansowym. Także proszę sobie wyobrazić moje obawy... Pierwszy raz na pięciotysięczniku, bez wsparcia, bez ludzi z doświadczeniem, bo Tomasz raczkuje, ja z resztą też jeszcze ... Najwyższa samotnie zdobyta góra to Rysy, do tego latem. Można powiedzieć, że porywamy się z motyką na słońce, albo raczej z czekanem na Kazbek, bo to zdecydowanie najtrudniejsza góra na naszej trasie, ale przecież kiedyś trzeba było zrobić ten krok. Uwierzcie mi - wyjazd do Afryki to był „pikuś” w porównaniu do tego co nas czeka podczas tego wyjazdu. Strach strachem, jednak marzenia nie są po to, by je pielęgnować, tylko po to by je spełniać. Oczywiście nie za wszelką cenę. Rozwagi na pewno nam nie zabraknie oby wystarczyło tylko szczęścia. Poza tym liczymy, że ludzie jednak przyjmą nas, obcych z otwartym sercem i zamiast rzucać pod nogi kłody, po prostu pomogą w razie potrzeby.

[R]: Jak spędzacie te ostatnie dni?
[E]: Tomasz jest już prawie gotowy. Ja do ostatnich dni będę serwisował motocykl, który z przyczyn niezależnych ode mnie, nie mógł przejść tego procesu wcześniej. To akurat przykra sprawa, o której nie chciał bym publicznie opowiadać, przynajmniej na razie. Ważne, że już jest i uda się go „jako tako” przygotować do wyjazdu. „Jako tako”, a nie tak jak chciałem – ale po raz kolejny wynika to z przyczyn niezależnych od mojej osoby. Co najmniej kilka osób, kilka firm, którym zaufałem zawiodło mnie tym razem.

[R]: Kiedy więc start?
[E]: Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem i nie zdecydujemy się na czekanie 2-3 dni na wizę do Iranu, to ruszamy w najbliższy wtorek, około 6 rano, tak by być w Warszawie o godz. 8, gdzie odbieram swoją wizę do Rosji. Nie było już sensu jeździć po nią specjalnie skoro i tak trasa naszego wyjazdu wiedzie przez naszą stolicę.

[R]: Kiedy planujecie powrót? Jakie kraje chcecie odwiedzić?
[E]: Powrót zaplanowany jest na 20 października i raczej się nie wydłuży, bowiem 15 października kończą się nasze wizy. A kraje... planujemy jak najszybciej dostać się do Turcji przez Słowację, Węgry, Serbię i Bułgarię. W Turcji zacznie się już nasza przygoda, choć nie tak długa jak początkowo planowaliśmy. Uciekło nam kilka dni, dodatkowo zimowe warunki w górach wydłużą nasze obcowanie z nimi stąd trzeba ciąć nasze nizinne plany jak tylko można. Być może dlatego, oprócz Iranu, darujemy sobie również Azerbejdżan. Na pewno za to odwiedzimy Armenię i Gruzję oraz w drodze powrotnej Rosję i Ukrainę.

[R]: Czego Wam życzyć
[E]: Mnóstwa przygód, dużo siły i samozaparcia, motywacji do działania, odważnych ale też i mądrych decyzji, dobrej pogody i samych życzliwych ludzi na naszej drodze. Oby w czasie akcji górskiej nasza lina nie naprężyła się nawet raz! I najważniejsze – byśmy wrócili cali i zdrowi, najlepiej na kołach naszych motocykli ;) Także życzeń mamy sporo. Mamy sporo do zyskania, ale jeszcze więcej możemy stracić. Ufamy jednak, że szczęście nas nie opuści i wszystko zakończy się pomyślnie. Trzymajcie za nas kciuki i do zobaczenia po powrocie.

Warto przypomnieć, że Ernest Jóźwik w ubiegłym roku w 54 dni, na motocyklu pokonał 21 tys. km, podczas wyprawy z Zambrowa do stolicy afrykańskiego państwa Burkina Faso – Wagadugu. Losy podróżnika można było na bieżąco śledzić m.in. na naszym Portalu.



Polecamy:
:: Ernest i Tomasz w Dolomitach - przygotowania do „MotoGóry” [foto]
:: To będzie przygoda! MotoGóry – Kaukaz 2013
:: Motocykl Ernesta Jóźwika na Ogólnopolskiej Wystawie w Warszawie
:: Rozmowa z Ernestem Jóźwikiem po wyprawie motocyklowej do Afryki
:: Wyprawa Wagadugu 2012 zakończona
:: Wagadugu 2012: Ernest wraca do kraju
:: Wagadugu 2012: Yves – prawdziwy przyjaciel z Burkina Faso
:: Wagadugu 2012: Ernest na komisariacie
:: Wagadugu 2012: Ernest w Burkina Faso
:: Wagadugu 2012: Ernest zostaje w Afryce sam. Marek już wraca do Polski
:: Wagadugu 2012: Do celu niedaleko
:: Wagadugu 2012: Ernest i Marek w Mauretanii
:: Wagadugu 2012: pozdrowienia z Sahary Zachodniej
:: Wagadugu 2012: Przed nimi „już tylko” Afryka
:: Wagadugu 2012. Pozdrowienia z Francji. Plan zagrożony...
:: Motocyklem do Afryki
:: Wyprawa Wagadugu_2012, czyli co w trawie piszczy
:: Pływalnia „Delfin” ma już 10 lat. Skorzystaj w weekend z tańszego pobytu i darmowych porad instruktorów [audio]
:: Wspinaczka ma szansę zaistnieć w Zambrowie
:: W Zambrowie prowadzone będą kursy wspinaczkowe dla mieszkańców i nauczycieli
:: Ruszyła „sprzedaż” pocztówek z Wagadugu 2012
:: Studniówka Wagadugu 2012
:: Samochód Google Street View w Zambrowie
:: Rowerzyści wrócili z pielgrzymki do Przemyśla [foto]
:: Z Zambrowa do Afryki na motocyklach, czyli 200% przygody

Aplikacja zambrow.org

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo Zambrow.org




Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do