Reklama

Wagadugu 2012: Ernest na komisariacie

20/11/2012 00:00
Ernest Jóźwik z Zambrowa od kilku dni jest w państwie docelowym swojej wyprawy motocyklowej – Burkina Faso.

Wczoraj przed południem Ernest przesłał nam to co napisał o swoim pobycie w Mali.

„By tu dojechać spędziłem długie godziny na komisariacie. Każda równie długa, a było ich aż 4. Tyle samo ile kolejnych oficjeli odwiedzających klimatyzowane biuro, w którym mnie posadzono i kazano czekać na tego ostatniego, właściwego. Sprawdzano mi telefon, bagaże, kartę kredytową. Wszystko to ze względów bezpieczeństwa: mojego, mieszkańców i podobno innych turystów, których, jak sami przyznali, dawno tu nie było. Upewnili się, że na pewno jestem turystą, że te nawigacje, kamery, GPS Spoty, nie posłużą mi do tego, by zdradzić AlKaidzie pozycje ich wojsk, które, co tu ukrywać, będę mijał. Zostałem pouczony, by nie robić żadnych zdjęć tym pozycjom, ani nie kręcić materiału video.

Klima wiała tak, że przeniosłem się pod ścianę, by nie siedzieć na jej wywiewie, który dął jak oszalały, wybitnie zimnym powietrzem. W końcu, po tej całej zawiłej procedurze, którą zniosłem bezstresowo, o co zadbali wojskowi, mogłem ruszyć dalej.

Pierwsze kilometry to nudna dojazdówka, liczne kontrole – od tych ukrytych w lesie z zamaskowanymi wozami bojowymi, po zwykłe - oficjalne posterunki. Na tym posterunku nie podoba się interkom, na kolejnym - nawigacja, na trzecim - za długi nóż, a na kolejnym - kamera przy kasku. Wszystko to spowalnia mnie niesamowicie. Ale w końcu przekraczam ostatni posterunek. Dalej już na pewno nie będzie żadnego, nie w takiej głuszy. Przynajmniej tak się pocieszam. Wyschnięte rzeki, betonowa nawierzchnia i będąca w przewadze czerwona – szutrowa droga. Tak mniej więcej wyglądało pierwsze 20 km trasy. Dalej już tylko piach i piach. W każdej postaci – rozjeżdżony przez zaprzęgi, motorowery, motocykle i ułożony naturalnie - przez wiatr, gładki i kopny, to twardy który przelatywałem bez strachu. W końcu przyszła pierwsza wywrotka, pierwsze problemy nawigacyjne. Droga rozchodzi się na 3 strony, a miejscowi i tak każą jechać na przełaj, bo tam, gdzieś za 2 km będzie lepsza droga prowadząca do miasta. Ale ja nie chcę do miasta! Z miasta to ja tu przyjechałem.

Zawracam. Zatrzymuje mnie dwudziestokilkuletni młodzieniec na swoim motorku. Pyta czy może pomóc, gdzie jadę, skąd jestem itp. itd. Zaprasza do siebie bo ma camping. Szybka negocjacja ceny i za 2 euro mam dla siebie dach, materac i moskitierę oraz wodę do kąpania ile tylko chcę. Wchodzę w to bez zastanowienia, gdy dowiaduję się, że jest to w centrum wioski, a z dachu jest wspaniały widok na domy pierwszych Dogonów, domy wykute w skale pośrodku wysokiego na 80-100 m urwiska. Jedziemy. Jest już późne popołudnie gdy dojeżdżamy do celu. Okazuje się bowiem, iż wioska oddalona była o kilka km drogi, drogi usłanej piachem. Mój nowy przyjaciel dość sprawnie przemieszczał się po tej nawierzchni. Ja, ciężkim motocyklem, bez umiejętności ledwo dawałem sobie radę, czasem wręcz na mnie czekał gdy stracił mnie z zasięgu wzroku.

Wioska... nie do opisania. Z opowieści młodzieńca wiem, że jeszcze dwa lata temu było tu mniej więcej tylu turystów ilu mieszkańców. Dziś widzę tylko zniszczone kupy sprzętu, wszystko pokryte grubą warstwą kurzu, biedę i tą nadzieję, jaką im przyniosłem swoim pojawieniem się. Można to chyba porównać do człowieka siedzącego na pustyni z litrem wody w bukłaku, który wie, że na długo mu już wody nie starczy i nagle, na czoło spada mu kropelka wody, która może zwiastuje deszcz, a może i nie... Ostatni biały człowiek widziany był tu 7-8 tygodni temu, a jeszcze przedtem nie było tu żywej białej duszy przez około 2-3 miesiące. A jest tu naprawdę bezpiecznie. Wszystko otoczone kordonem wojsk, liczne posterunki i to jak mnie sprawdzali, pozwalało żyć w przekonaniu, że jestem bezpieczny. O tym samym zapewniał mnie i naczelnik, u którego spędziłem 4 h na przedmieściach Mopti, to samo mówili mi wojskowi w punktach gdzie mnie sprawdzano, to samo mówią mieszkańcy wioski. Tak samo czuję się i ja, nie wiem o co bicie tej całej piany. Jeśli wojna będzie, to raczej daleko na północ – 50, a może 150 km stąd. No ale cóż...

Wieczorem Boubacar składa mi propozycję, żebym jutro zostawił mój motocykl, wsiadł razem z nim na jego motorower i podjedziemy kawałeczek, a dalej już pieszo oprowadzi mnie po miejscach tak tłumnie odwiedzanych do niedawana przez turystów. Do miejsc, które teraz żyją własnym życiem, bez turystów, bez pieniędzy z turystyki płynącej. A jak się im żyje? A jak ma się żyć ludziom, których przychód do niedawna wynosił około 600-700 euro na dobę (piszę tu o ośrodku), a teraz odwiedza ich 4 osoby na rok. Wszystko stoi i czeka. Wszystkie do tej pory pieniądze zarobione zostały zainwestowane w infrastrukturę: baterie solarne, by turyści mieli żarówkę w nocy, prysznice (choć ja dostałem tylko wiadro i kubek do polewania się nim, ale mi akurat to podobało się najbardziej), kuchnia do przygotowywania posiłków. Wszystko to teraz stoi i czeka na lepsze czasy.

- „A my żyjemy jak dawniej, zresztą zostań u nas na kilka dni, a sam zobaczysz. Dla Ciebie nie będzie tańców z maskami, nie będzie sztucznych zachowań, nie będzie przebierania się za szamana i wróżenia z dymu. Usiądziesz w cieniu drzewa i poobserwujesz.” – mówił mi Boubacar.

- „I kto wie czy tak nie zrobię, zobaczymy.” – odpowiedziałem.

Cena wysoka więc po tragach ustalamy taką niższą, specjalną dla przyjaciół (25% pierwotnej ceny), bo od wczoraj tak się tu czuję i dodatkowo następnego dnia kolejna wycieczka za darmo, krótsza ale za darmo.

- „Ok, niech będzie.” – odpowiadam wyciągając banknot z portfela. Tyle rzeczy w życiu sobie już odpuściłem, tylu miejsc nie poznałem tak naprawdę, będąc już u ich wrót, że teraz nie odpuszczam.

Noc. Na dach wchodzę nie po schodach, nie po drabinie, a po specyficznym wejściu. Dość cienkie drzewo, w którym wyrzeźbiono za pomocą dłuta małe, nieporęczne schodki. Układam się na nieco już wysłużonym materacu, pod cienką narzutą, dodatkowo zabezpieczony nieco dziurawą i przykurzoną moskitierą zamocowaną na przysłowiową „sztukę”. Leżę tak i rozmyślam o tym co za mną, co przede mną, jak idzie Markowi wracającemu już do domu, podziwiam niebo, gwiazdy i wsłuchuję się w gwar wioski, która jeszcze długo nie usypia. Gdzieś w oddali zaczyna rżeć osioł i już po kilku sekundach rżą wszystkie osły w kilku sąsiadujących tu wioskach, a hałas potęgowany jest donośnym echem odbijanym od pionowej skały. Niesamowite wrażenie. Już dla tej tylko chwili warto było jechać te tysiące kilometrów i zapłacić te kilka euro za noc w tym właśnie miejscu. Magia!

Czwarta rano, nawoływania muzułmańskie do modlitwy budzą mnie ze snu. Ale to dobrze, bo jest wspaniałe rześkie powietrze, a ja mam jeszcze 2 godziny, by pogapić się w jeszcze wspanialsze niż wieczorem niebo. Raj dla oczu, dla serca, dal duszy!

Mój przewodnik zabiera mnie na 7-8 godzinny treking przez leżące nad Krajem Dogonów urwisko, na sam szczyt urwiska Bandiagara.

Kraj Dogonów to kraina w Mali, położona u stóp potężnego uskoku zwanego Bandiagara. Kilkanaście wiosek, z których większość prawie styka się granicami, dopiero patrząc na nie wysoko z góry widać, że to oddzielne człony. Co je dzieli? Na pewno studnie. Każda wioska ma jedną, te większe, bogatsze - dwie. Wspólny telewizor, w większych wioskach jest ich kilka. Podłączone do generatora raz na jakiś czas pozwalają obejrzeć film czy wspólnie przeżyć jakieś widowisko sportowe. Są połączone piaszczystą wąską dróżką wiodącą wśród pól uprawnych. Uprawia się tu m.in. milet – roślinę, która sięga korzeniami powstania ich tradycji, ich rodu. Widywałem także przeróżne zboża, cebulę, paprykę i inne warzywa. Jest targ odbywający się raz w tygodniu, w niedzielę, mniej więcej w połowie długości urwiska, tak by każda z rozciągniętych na ponad 40km długości wiosek miała równe szanse, by tam się dostać.

Ludzie mieszkają w chatkach, bo trudno to nazwać domami czy budynkami, z gliny i słomy miejscami tylko wzmocnionymi drewnianymi kijami, wtykanymi tu i ówdzie. Oczywiście wszystko przemyślane tak, że stoi dziesiątki lat, albo i dłużej. Na dachu takiego budynku dane mi było spać i mimo, że czułem, że nie ma to sztywności betonowego stropu, całość wyraźnie uginała się pod moim ciężarem, to byłem bezpieczny. Wiedziałem, że rano obudzę się na dachu, a nie w środku, na podłodze. Na dachach suszy się także plony, pranie, rozkłada baterie słoneczne, by naładować akumulatory na długą, bo trwającą 12 h, noc. Z nich pobiera się energię do zasilania żarówek czy radia.

Mój pobyt tam trwał około 3 dni i nie zauważyłem tam żadnego samochodu. Transport odbywa się tylko motocyklami i motorowerami lub zaprzęgami – głównie z wykorzystaniem osłów. Kuchnie gazowe, odkąd zniknęli turyści, stoją nieużywane, bowiem lokalna ludność nie ma pieniędzy by je napełnić. Bo tychże nie wymienia się na nowe, jak u nas, tylko co jakiś czas przyjeżdża samochód z gazem, z wagą i sprzedaje tyle kilogramów ile kupujący potrzebuje. Teraz wszystko przygotowuje się w ognisku, nad ogniskiem lub na specjalnych paleniskach, gdzie umieszcza się czajnik czy garnek. Te ostatnie opala się węglem drzewnym, który kupuje się w sklepie.

Ogólnie – cisza, spokój. Rano dzieci idą do szkoły, a dorośli wyganiają bydło na pastwiska, a sami idą na pole. Jest spawarka i człowiek, który ją obsługuje, są psy, koty. Mnóstwo ludzi wyplata kosze, inni zajmują się rzeźbiarstwem, czy inną sztuką ludową. Większość - na sprzedaż, tylko komu?

W sąsiedztwie mieszkają wyznawcy trzech religii. W przewadze są muzułmanie, których nawoływania do modlitwy o 4 rano budziły mnie donośnym echem i pozwalały obserwować poranne, pełne gwiazd niebo, są animiści, których wioskę odwiedziłem i jeszcze jedno wyznanie, którego nazwy nie udało mi się zapamiętać.

Zaznałem tam wiele przyjaźni, Dogonowie to wspaniali otwarci ludzie. Bardzo chętnie opowiadają o swojej historii, o sobie, pokazują jak żyją. W zamian za to wszystko, za to jak się tam czułem, za to jak mnie traktowali zaproponowałem, że zrobimy sobie wspólnie spagetti. Na mój koszt. Wysupłałem więc odpowiednio niską sumę pieniędzy wręczyłem ją kolejnemu poznanemu mieszkańcowi wioski Ende, i Baba popędził 2 wioski dalej po makaron, 3 wioski dalej po mięso, przyprawy, cukier i herbatę. Wrócił po około 45 minutach, a my w tym czasie przygotowaliśmy palenisko. W zasadzie to ja leżałem, gdyż Boubacar nie pozwolił mi dotknąć niczego więcej niż aparatu, w końcu ja tam byłem gościem. Nastawił wodę, mył naczynia, a mnie co chwila polewał tylko zimną wodą ze studni bo wiedział, że to lubię. Genialni ludzie!

Gdy tylko zauważyli, że mój twardy niezwykle niewygodny leżak zaczął wystawać na słońce wyganiali mnie z niego i przestawiali w cień, a jeśli nie było jak, przenosiliśmy się z całym majdanem w inne miejsce, po to tylko bym mógł obserwować jak gotują, bowiem wiedzieli, że jestem tego bardzo ciekawy.

Przygotowanie potraw to powrót do XIX w. Co tu pisać, proszę popatrzeć na zdjęcia! A jak smakowało – nie wiem jak mięso, bo nie przepadam, zjadłem tylko makaron z sosem. Pikantne, mocno ziołowe, specyficzne. Nie było to spagetti boloneze, ale miski zostały wyczyszczone przez moich nowych przyjaciół i ich znajomych w ciągu kilku minut. Całość, jak to w Afryce, trwała niezwykle długo bo ponad 4 godziny.

Tuż przed odjazdem zauważyłem lokalnego artystę, który zaczynał coś malować na płótnie. Spytałem go (przypominam, że cały czas porozumiewamy się na migi, bawiąc się w kalambury, rysując na piasku lub łamaną angielszczyzną) czy ma jakąś koncepcję. Mniej więcej wytłumaczył mi co to będzie – tak tylko jak to możliwe, gdy porozumiewa się starszy człowiek znający tylko lokalny język z białym turystą na migi. Pomysł spodobał mi się na tyle, że już po chwili negocjowałem z nim cenę, bowiem z każdego wyjazdu staram sobie przywieźć coś, co mi się będzie kojarzyło z daną osobą, miejscem, przygodą. Tym razem dane mi było wziąć udział w przygotowaniu barwników i samym już graficznym tworzeniu dzieła. Gdy skończyły się już proste wzorki zostawiłem mego artystę samego ze swoim dziełem i poszedłem dalej delektować się afrykańską herbatą. Ta parzona był przez Dogonów w małym czajniczku, po czym do dużej ilości cukru w filiżance wlewano napar i przelewano z powrotem do czajniczka. Taka procedura, bez dosypywania już jednak cukru trwała kilka minut, podczas których napój herbaciany tracił temperaturę, a zyskiwał duża ilość piany. Podobno prawdziwy mężczyzna musi wypić 3 czajniczki wywaru z tej samej herbaty. Pierwszy jest wybitnie mocny, drugi jest mocny, a dopiero ten ostatni jest w swojej intensywności podobny do naszej tradycyjnej herbaty. Udało mi się, oczywiście wspólnie z moimi gospodarzami wypić te 3 czajniczki, co trwało na tyle długo, że moja pamiątka zdążyła się wysuszyć.

Wyjechałem biedniejszy o kilka euro, za to bogatszy o nowe znajomości, nowe doznania, o wiedzę, z wiarą w ludzi, w czarnych ludzi!”

Postęp ekspedycji można podglądać 24h/dobę na mapach google, odświeżanych co kilka minut (http://share.findmespot.com/shared/faces/viewspots.jsp?glId=0TCiWSidXhPY0gIkzqPbgDO2EGEuvkWBG).

Przybliżony plan podróży:

Wyświetl większą mapę

Wyprawa nie mogłaby się odbyć, gdyby nie pomoc sponsorów:




Polecamy:
:: Wagadugu 2012: Ernest w Burkina Faso
:: Wagadugu 2012: Ernest zostaje w Afryce sam. Marek już wraca do Polski
:: Wagadugu 2012: Do celu niedaleko
:: Wagadugu 2012: Ernest i Marek w Mauretanii
:: Wagadugu 2012: pozdrowienia z Sahary Zachodniej
:: Wagadugu 2012: Przed nimi „już tylko” Afryka
:: Wagadugu 2012. Pozdrowienia z Francji. Plan zagrożony...
:: Motocyklem do Afryki
:: Wyprawa Wagadugu_2012, czyli co w trawie piszczy
:: Pływalnia „Delfin” ma już 10 lat. Skorzystaj w weekend z tańszego pobytu i darmowych porad instruktorów [audio]
:: Wspinaczka ma szansę zaistnieć w Zambrowie
:: W Zambrowie prowadzone będą kursy wspinaczkowe dla mieszkańców i nauczycieli
:: Ruszyła „sprzedaż” pocztówek z Wagadugu 2012
:: Studniówka Wagadugu 2012
:: Samochód Google Street View w Zambrowie
:: Rowerzyści wrócili z pielgrzymki do Przemyśla [foto]
:: Z Zambrowa do Afryki na motocyklach, czyli 200% przygody

Aplikacja zambrow.org

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo Zambrow.org




Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do